wtorek, 25 stycznia 2011

Pakowanie z pożegnaniem, a wszystko z poślizgiem

Z poślizgiem, bo sam proces pakowania się miał miejsce w nocy z 21/22 stycznia. Wpis powstaje na bazie szkicu i pomysłów z tego właśnie okresu, więc trzeba się odpowiednio wczuć i cofnąć mentalnie o kilka dni.


Już pożegnania nadszedł czas, jeden jedyny dzień, nic więcej... no dobra, lekko zmieniona treść piosenki, ale zdecydowanie oddaje to, co docierało do mnie powoli w autobusie z Tbilisi do Ankary.
Nieuchronnie i zdecydowanie zbliżał się koniec pobytu w Turcji.


W czwartek na przełomie popołudnia/wieczora wróciłem do Ankary i trzeba było zacząć rozkminiać co by tu należało zrobić ostatniego dnia w Turcji. Niespecjalnie to było trudne zagadnienie, bo już pomysły miałem wcześniej - zakupić uniwersytecki T-shirt, udać się do dzielnicy Ulus i zaopatrzyć w pamiątki, odwiedzić hammam, odebrać z uczelni i wysłać pocztą pracę koleżanki z Hong Kongu no i wreszcie się spakować.
Plan ambitny, ale został wykonany w 100% a do tego wzbogacony o jeden element.
No, prawie w 100%.
Niestety okazało się, że zakupienie T-shirta w jakimś normalnym kolorze i normalny rozmiarze jest niemożliwe, więc ku rozpaczy tłumów nie będę paradował po SGHu w koszulce z napisem 'Bilkent'. No, chyba że coś się jeszcze uda zakombinować ;)
Wizyta w departamencie architektury i projektowania wnętrz też nie nastręczyła większych kłopotów, na poczcie też pani dość łatwo zrozumiała co to jest Hong Kong, więc już tylko obiad i... wypad na miasto.


W międzyczasie dostałem telefon od jednej ze znajomych Turczynek, że siedzi w Ankarze i możemy wieczorem gdzieś się spotkać, i tym oto właśnie sposobem wzbogaciłem plan dnia o całkiem miły element.


Zakupy pamiątkowe przebiegły nadzwyczaj sprawnie i pomimo tego że dokonywałem ich w kilku dość odległych miejscach, w nieco ponad godzinę wszystko było gotowe.


Tak więc - hamam.
A dokładniej hamami, to nic innego jak łaźnia turecka. Ten w którym byłem, składał się z centralnego pomieszczenia przykrytego kopułą, w którym było umiarkowania gorąco, sauny w której było gorąco, jak to w saunie, chłodniejszego pomieszczenia z kranikami do chłodzenia się, pryszniców, oraz miejsca odosobnienia przeznaczonego do masażu. W przeciwieństwie do gruzińskiej łaźni, z hammamu nie korzysta się w stroju Adama, a dostaje się coś na kształt ręczniczka który to w pasie trzeba sobie przewiązać. Najpierw się człowiek relaksuje w głównych pomieszczeniach, a potem, jeśli sobie zażyczył, odbywa się masaż. Po masowaniu odbywa się mycie za pomocą szorstkiej gąbki (dla wyobrażenia coś na kształt zmywaka) która ma za zadanie usunąć bród i naskórek. Jako że doświadczałem czegoś takiego drugi raz w ciągu bodaj 3 dni (w Tbilisi ten element wyglądał tak samo) to wyszedłem stamtąd chyba jako najczystszy człowiek w całej Ankarze.
Całość za około 30 lir - polecam!


Jeszcze tylko spotkanie z koleżanką - mały obiad w centrum - i wracamy na kampus.
Potem szybka przebieżka do centrum komputerowego wydrukować karty pokładowe na samoloty, i... jako że nadeszła okolica 23, czas najwyższy na pakowanie.


No ale przecież, jak to każdy prawdziwy Polak, nie będę spędzał ostatniej nocy na trzeźwo ;)
I tu pojawił się jak najbardziej polski trunek - Żubróweczka. Małą buteleczkę 'na wszelki wypadek' dostałem przed wyjazdem, żeby sobie ją spożyć jak będę tęsknił za krajem czy w ogóle w ciężkich chwilach. No i taki moment właśnie nadszedł na jakieś 16 godzin przed odlotem. Kto nie wierzy, niechaj patrzy:
No i do pary z sokiem jabłkowym wszystko poszło w trakcie pakowania.
Udało się bez mniejszych problemów zmieścić wszystko. Pytanie, ile to waży?

Sobota, czyli ostatnie kilka godzin na tureckiej ziemi. Generalnie - nic specjalnego - śniadanie, sprzątanie pokoju, zdanie klucza, taksówka na AŞTİ (10min, 25lir), autobus Havaş na lotnisko (40min, 10lir) i... ważenie. No i lipa, wyszło 25kg. Ale to Turcja, nie Niemcy, więc płacić nie trzeba :D

Samolot do Monachium, samolot do Drezna i, oto jestem.
Niniejszym wróciłem do kraju. Fizycznie.
Kiedy wrócę psychicznie i popadnę w po-erasmusową depresję?
Nie mam pojęcia, ale mam dziwne przeczucie, że to nastąpi po przyjeździe do Warszawy.

2 komentarze:

  1. Jak masz wpaść w deprechę to lepiej nie przyjeżdżaj:P

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie mogę uwierzyć, że wypiłeś ją dopiero teraz!!! Dobrze, że nie w Polsce :P;)
    Szymuś, jakaś deprecha na bank będzie, ale przecież dasz radzio :) Zawsze możesz się podołować z innymi, po-Erasmusami :)

    OdpowiedzUsuń