niedziela, 26 grudnia 2010

Boże Narodzenie inaczej

Drugi dzień świąt się właśnie zbliża do końca, więc wypadałoby podsumować jak wyglądały Święta na obczyźnie.
Słowo 'inaczej' zdecydowanie najlepiej oddaje istotę sprawy, ale po kolei.


Wigilia
W dość międzynarodowej grupie w skład której wchodziła silna reprezentacja Niemiec a także mniejsze ilości osobników z Francji, Finlandii, Pakistanu, Hong Kongu, Turcji, Ekwadoru i Albanii postanowiliśmy udać się na wieczorny wigilijny obiad na miasto.


Obiad zaczął się od toastu Efesem z okrzykiem 'Merry Christmas', co już było pierwszym dowodem na to, że jednak Wigilia będzie trochę inna niż zwykle :D
Potem sytuacja rozwijała się coraz lepiej, po tym jak zjedliśmy obiad, co wymagało wcześniejszej re-aranżacji przestrzeni, ciężko jest zrobić tak, żeby piętnaście osób siedziało przy jednym stole, padł pomysł, że skoro była Wigilijna kolacja, to pora na deser!
W międzyczasie powyżej zamieszczam zdjęcie sytuacyjne grupy Wigilijnej. Jak nie do końca widać, siedzieliśmy na dachu knajpy, co generalnie w Turcji jest dość popularne (w sensie w ogóle siedzenie na otwartej przestrzeni nawet w zimie) a to dzięki temu że zamontowane jest naprawdę dające rade ogrzewanie. Straty ciepła pewnie są ogromne, ale przynajmniej można w stosunkowym cieple posiedzieć :)
Wychodząc z knajpy zauważyliśmy ciekawe zjawisko - mianowicie Buddę w czapce Św. Mikołaja.
Co można zjeść na deser kiedy na dworze jest na oko 0 stopni?
Oczywiście lody!
Tu nic ciekawego się nie wydarzyło, ale przecież nie mogliśmy zakończyć wieczoru tak szybko!
Więc udaliśmy się na spacer po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś lokalu z imprezą w środku, co nie było takie łatwe.
Ale się udało!
Impreza pierwsza klasa, turecka muzyka na żywo, ciepło, tylko drogie piwo, no ale nie można mieć wszystkiego. Tutaj okazało się, że głowy Niemki, Turczynki i eee, dziewczyny z Hong Kongu nie są zbyt mocne, i kiedy 2 czy 3 godziny później wychodziliśmy złapać autobus na kampus, to widać było wesoły nastrój w części towarzystwa.


Żeby nie było tak wesoło, zorientowaliśmy się, że autobus tak naprawdę będzie dopiero za godzinę, więc trzeba było coś w tym czasie zrobić. Tu nieoceniony okazał się Burger King - który nie dość że nas przechował, to jeszcze nakarmił :)


Ale w drodze do tego właśnie Burger Kinga razem z Finką doszliśmy do wniosku, że czegoś nam brakuje. Nie trzeba chyba dodawać, że chodziło o okowitę, której to buteleczka 0,35 w Efes shopie kosztowała nas... 20 lir. Potem trzeba było walczyć z tzw. cyckiem, ale dość szybko przelaliśmy zawartość do butelki po wodzie mineralnej i w kulturalnych warunkach w trakcie spaceru po ulicy ową buteleczkę obaliliśmy.


tutaj historyjka ulegnie zawieszeniu, bo pora na:
Ciekawostkę #20
Czyli o co chodzi z Turecką wódką.
Pewnie już o tym pisałem, ale miejscowa wódka ma dwie podstawowe cechy:
a) jest ohydna
b) jest droga
ale wiadomo, człowiek nie wielbłąd, więc od okazji do okazji się skusi. Nawet w Wigilię.
Najtańsza miejscowa wódka to Votka 1967. Tak, pisana przez 't' co już zwiastuje że coś jest nie halo.
Taką właśnie wódeczkę zakupiliśmy razem z Finką, i jak wspomniałem w Efes Shopie (powiedzmy taki odpowiednik monopolowego) 0,35l to wydatek 20 lir. Drogo.
Za 40zł u nas można spokojnie zakupić 0,7 Luksusowej/Wyborowej, soczek i zagrychę, ale to Turcja.
Do tego dochodzą walory smakowe. Moim skromnym zdaniem 1967 może być porównana do Wódki z Czerwoną Kartką. Czyli do towaru którego się nigdy nie kupuje.
Tak więc uwaga dla tych co w przyszłości będą chciei urządzić w Turcji zakrapianą imprezę z większą ilością wódki - niestety trzeba będzie zakupić Absoluta, Finlandię, Smirnoffa albo Sobieskiego - niestety wyjdzie kosmicznie drogo, ale ja innego wyjścia nie widzę.


wracamy do wydarzeń wigilijnych, ale już się dużo nie działo.
Dotarliśmy na przystanek autobusowy, w okolicach którego zlokalizowana jest taka oto rzeźba:
I tyle. Wesołym autobusem wróciliśmy na kampus i wigilijny wypad dobiegł końca.
No cóż, może mało świąteczny był charakter tego wieczoru, ale przynajmniej udało się go spędzić przyjemnie i w super towarzystwie.


Boże Narodzenie,
samo w sobie zaczęło się koło 13 bo jakoś mniej więcej w tych okolicach udało mi się zwlec z łóżka. Nie zapowiadało się w żaden sposób specjalnie, aż do późnego popołudnia.
Wtedy oto przez znajomą Turczynką zostałem zaproszony na konsumpcję... hmm... nie wiem jak to nazwać, takich czekoladowych ciastek, dopiero co wypieczonych w akademikowej kuchni. Oczywiście tej wspólnej. Ciastka pierwsza klasa, więc trochę sobie posiedzieliśmy razem z innymi ziomkami.


Wieczorem natomiast udałem się na noc filmową połączoną z nocą grania w różne gry planszowe i inne takie. Było całkiem zabawnie, bo byłem jedynym obcokrajowcem, więc trzeba było mi wszystko tłumaczyć na angielski.
W sumie z całego nocnego oglądania filmów skusiłem się tylko na oglądniecie po raz któryś Pulp Fiction i poszedłem spać. Ale wieczór/noc zdecydowanie zaliczam do udanych.


Za to część druga Bożego Narodzenia, czyli dzisiaj, nie odznaczyła się niczym szczególnym. Od czytanie ostatnich readingów na zajęcia i ogarnianie uczelnianych spraw. No i buszowanie po dość ubogiej sekciarskiej bazie praktyk. No cóż, może wysyp ofert będzie w nowym roku, czas najwyższy zacząć się zastanawiać, co ze sobą zrobić po powrocie z Erasmusa. A dokładniej jak przedłużyć sobie to oderwanie od rzeczywistości, czyli znaleźć dobry pretekst do wzięcia dziekanki.
Jeżeli ktoś ma jakieś samofinansujące się pomysły to można się nimi podzielić.


Tym oto sposobem dotarliśmy do początku końca.
Początku ostatniego tygodnia zajęć, który będzie nadzwyczaj pracowity bo będzie wymagał stworzenia jednego eseju, jednego pokaźnej długości research papera oraz zdania egzaminu.
Może więc czas najwyższy spłodzić dzieło o podwyższonym stopniu piękności i rzucić na kolana miejscowych profesorów?
Eee... Ważne żeby zaliczyć ;)

środa, 22 grudnia 2010

Ankara, świąt nie będzie

22 grudnia
a to oznacza kilka rzeczy.


Po pierwsze, że jest 22 grudnia, czyli że powinna być zima, śnieg, zimno i w ogóle.
A tymczasem po ataku zimy 1,5 tygodnia temu zrobiło się cieplej. Na mieście śniegu już w ogóle nie ma, na kampusie co prawda widać jeszcze jakieś resztki w kilku miejscach, ale wynika to tylko z tego że kampus jest na zboczu o ekspozycji północnej.
No i jak widać, nie zapowiada się na razie żeby coś się zmieniło w tej kwestii.
Podobno najstarsi górale nie pamiętają takiej ciepłej zimy w Ankarze.
Nic tylko się cieszyć :)


Po drugie, 22 grudnia oznacza że 24 grudnia już za dwa dni.
Czyli Boże Narodzenie. Jak się zapewne wszyscy z gruba orientują, tutaj się tego nie obchodzi. Zgodnie z miejscowymi danymi 99% populacji Turcji to muzułmanie (to trochę naciągane, bo za muzułmanina uznaje się każdego kto nie zadeklarował innego wyznania), więc z jakiejkolwiek przerwy bożonarodzeniowej nici.
Mało tego, jeżeli ktoś ma zajęcia w piątki, dajmy na to wieczorem, to czeka go jeszcze niemiła niespodzianka 31 grudnia, bo to normalny dzień zajęć.
Inni byli na tyle sprytni że zrobili sobie piątki wolne :D
Ale to połowiczny sukces, bo od poniedziałku 3 stycznia zaczyna się sesyjka, i na ten przykład właśnie wtedy będę miał egzamin.


Po trzecie 22 grudnia oznacza dokładnie to, że za równy miesiąc wracam do Polski. 
Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to o tej porze będę czekał w Monachium na samolot do Drezna. 'Jeżeli' to słowo klucz bo jak patrzę co się teraz wyprawia na lotniskach w Europie to zaczynam mieć wątpliwości czy wszystko pójdzie gładko.
Czyli prawie 4 miesiące w Turcji już za mną!
Hmm... dziwne... wydaje mi się jakbym dopiero co tu przyjechał, a już za tydzień kończę zajęcia.
Z chęcią bym tu posiedział dłużej, ale cóż, trzeba kiedyś skończyć studia.


A teraz minimalistyczna relacja z wydarzeń ostatnich dni.


Jako że nastała kumulacja DDL na wszystkie możliwe projekty/eseje/prace/inne to ostatni weekend był chyba najbardziej pracowitym weekendem od mojego przyjazdu.
Udało mi się stworzyć 30 stron naukowych wypocin z masą przypisów które mają uwiarygodnić to co tam napisałem.
Jakość może na kolana nie rzuca, ale umówmy się, nie o to chodzi ;)


W poniedziałek celem odpoczynku udałem się na koncert jazzowy w naszym wspaniałym Bilkent Concert Hall. Pewnie bym nawet nie widział że taki coś się odbywa, gdyby nie to że przeczytałem w uczelnianym Bilkent News że 20-lecie pracy w Bilkent będzie obchodził Janusz Szprot (tak tak, Polak) który właśnie jazzu tu uczy i będzie występował razem z całym zespołem.
Koncert był rewelacyjny, prawie 3 godziny naprawdę dobrej muzyki.
Gdyby ktoś się kiedyś nadział na gościa to polecam.
A z obserwacji poczynionych podczas koncertu a następnie potwierdzonych na zajęciach wynika...


Ciekawostka #18
czyli tureckie przywiązanie do okrycia wierzchniego.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy przybyłem sobie do naszej sali koncertowej, i okazało się, że jestem jedną z nielicznych osób która postanowiła zostawić kurtkę w (bezpłatnej) szatni, które znajduje się może 20 metrów od wejścia na salę.
Turasy uwielbiają pakować się wszędzie w kurtkach/płaszczach, po to żeby je potem upychać gdzieś na pustych siedzeniach, pod sobą czy gdzie popadnie.
Jak dla mnie kosmos. U nas by chyba nawet nie wpuścili na sale w zimowych ciuchach.
To właśnie dość dziwne przeżycie skłoniło mnie do obserwacji zachowań ludzi w innych okolicznościach - tj. na wykładach.
Jako że uczelnia składa się z rozsianych po kampusie budynków, to w żadnym nie ma szatni. Ale za to w każdej sali wykładowej znajdują się koło wejścia na ścianie wieszaki na ubrania.
Otóż zazwyczaj na 30 osób na zajęciach ilość kurtek na wieszakach da się policzyć na palcach jednej ręki.
Miejscowi wolą albo
a) siedzieć w kurtce choć naprawdę jest ciepło
b) trzymać kurtkę koło siebie upchaną gdzieś na wolnym siedzeniu.
Dziwne to.


Ciekawostka #19
czyli czy w Turcji można natknąć się na świąteczne dekoracje?
I tak i nie.
Otóż niektóre miejsca są poobwieszane lampkami, świecącymi gwiazdami czy pojawiają się udekorowane głównie lampkami choinki.
Co myśli sobie europejczyk? - O! Bożonarodzeniowe dekoracje!
Co myślą sobie miejscowi? - O! Noworoczne dekoracje!
Tak jest. Turasy mówią, że to światełka i dekoracja z okazji Nowego Roku. Wiadomo, nie podoba im się to że niewierni przytaszczyli do ich kraju jakieś pogańskie zwyczaje, więc przerobili retorykę na bardziej neutralną.
Tylko co choinka ma wspólnego z Nowym Rokiem?


Z innej beczki.
Na kampusie niedawno pojawiły się następujące plakaty:
Bardzo mnie to zaciekawiło, bo wydawało mi się że wszyscy zdają sobie sprawę że na kampusie żyje mnóstwo zwierząt, w tym właśnie koty, bezdomne psy, inne żółwie czy nawet (podobno) lisy.
Ale przeprowadziłem dzisiaj wywiad środowiskowy ze znajomą Turczynką i okazało się, że jest to odpowiedź na falę znęcania się nad zwierzętami.
Podobno ostatnio coraz częściej zdarzały się przypadki że ktoś sobie koty kopał (chociaż większość jednak woli głaskać, tym bardziej że same przychodzą jak się tylko siądzie na ławce) a hitem sezonu było wypatroszenie żółwia.
Barbarzyństwo jest wszędzie.


PS. Jeżeli komuś hasło z plakatu skojarzyło się z prowadzoną swojego czasu kampanią 'I am an AIESECer' to współczuję spaczenia umysłu ;)


W sumie chciałem coś jeszcze napisać, ale zostawię sobie to na później, za to może napiszę coś w trakcie świąt. Świąt których nie będzie.


I z tej okazji wszystko którzy tutaj zaglądają składam najlepsze życzenia świąteczne!
Patrząc na puste miejsce przy stole pomyślcie o tych co na emigracji ;)



środa, 15 grudnia 2010

Şanlıurfa & zima

Zauważyłem niepokojący trend na moim blogu, mianowicie że z miesiąca na miesiąc spada moja wydajność, tj. coraz mniej świeżych postów się pojawia.
No cóż, mam nadzieję, że w grudniu sytuacja się trochę poprawi ;)


Ale do rzeczy.
Jak pisałem, albo nie pisałem. Nie, w sumie to nie pisałem, ale czynię to teraz.
Zeszły weekend minął mi na udziale w Social Erasmus Project, który z grubsza polegał na tym, że wsiadamy do autokaru, jedziemy do południowo-wschodniej Turcji do dwóch szkół podstawowych, przekazujemy im książki, kompy i jakieś tam inne materiały, a dzień drugi tej weekendowej imprezy mamy wolny na zwiedzanie Urfy.
Zapowiadało się interesująco.
Na tyle ciekawie, że stwierdziłem, że lepsze to niż mikołajkowe spotkanie polonijne w ambasadzie które odbywało się w ostatnią niedzielę.


Tamam, decyzja podjęta - jedziemy.
Odległość między Ankarą a Sivrek, małej mieścinie na gdzieś tam na wschodzie to ponad 900 kilometrów, co nawet biorąc pod uwagę fakt że większość drogi pokonaliśmy autostradą, daje mały obraz ile czasu to zajęło.


Z kampusu wybyliśmy w piątek koło 19 a na miejscu byliśmy w sobotę koło 9.
Generalnie nie ma co ukrywać, różnica między wschodnią a zachodnią Turcją jest ogromna. Widać że tam nic specjalnego nie ma, ziemia nie nadaje się do niczego innego poza wypasem jakiś owiec czy krów, no i generalnie bogato to tam nie ma.
W sumie to takich wiosek to już chyba w Polsce nie ma.
Oczywiście sensacja że przyjechał autokar z Ankary, wszystkie dzieci przybiegły itd.
Efekt 'zadupia' wzmacniała jeszcze pogoda - wiatr którego nawet na Podzamczu nie można doświadczyć (ptaki latały w miejscu), do tego co jakiś czas dołączał się deszcze, a ziemia była udekorowana martwymi gołębiami (?).
No ale nic, zajęło nam to wszystko może z godzinę, potem do autokaru i jedziemy do Urfy, całkiem spore miasto, powiedzmy coś wielkości Wrocławia.


I wycieczka do drugiej szkoły którą mieliśmy obdarować, tu już zainteresowanie było mniejsze, co wynika pewnie z tego że była to sobota, a w mieście nie jest jak na wiosce, że wszyscy widzą że przyjechał autokar i mieszkają niedaleko szkoły.
Tym oto magicznym sposobem zakończyła się część oficjalna wyjazdu.


Teraz rozpoczęła się część towarzysko-krajoznawczo-imprezowa, której 'uroczysta' inauguracja odbyła się w restauracji podczas obiadu. Tak, cały czas różne warianty kebaba mnie zaskakują.


Zanim jednak nadszedł wieczór zostaliśmy zakwaterowaniu w akademiku miejscowego uniwersytetu i po krótkiej drzemce i prysznicu, wyruszyliśmy na miasto.


Şanlıurfa nocą czy też wieczorem nie wygląda porywająco, ale co zrobić, trzeba wykorzystać okazję skoro już się tu jest.
Tak więc pierwsze kroki skierowaliśmy do knajpy celem konsumpcji kolacji składającej się z bliżej nieokreślonej liczby przystawek - rewelacja.
Jedzenie to zdecydowanie atut Turcji, zawsze i wszędzie można znaleźć dużo dobrego jedzenia i w dodatku niedrogiego.
No i nadszedł czas na browara.
Trafiliśmy do spelunki która wyglądała tak, że jakbym ją zobaczył w Wawie to bałbym się tam wejść. Ale w kupie raźniej, więc udało nam się zorganizować stoliki i posączyć piwko w towarzystwie Turków (do takich knajp chodzą tutaj tylko faceci). Potem okazało się, że nawet w takiej podrzędnej knajpie może być ciekawie, znikąd pojawili się panowie z instrumentami i wokalista i zaczęły się śpiewy na żywo i tańce.
Ciekawe przeżycie :D
Tym oto sposobem sobota się skończyła.


A jak to bywa, po sobocie przyszła kolej na niedzielę.
Gdzie można pójść po zjedzeniu śniadania na kampusie?
Oczywiście do czegoś w rodzaju cukierni serwującej miejscowe desery.
To co widać powyżej to regionalna specjalność, jakiś rodzaj ciasta, w środku są pistacje i chyba coś jeszcze, podawane na gorąco.
Słodkie i rewelacyjne.


Gdzie teraz? Oczywiście do meczetu.
Ale nie do środka, tylko tak pooglądać sobie dziedziniec. Fotki poniżej.
A teraz pora na kulminacyjny element zwiedzania.
Czyli coś w rodzaju parku + zamek + meczet.


Generalnie Urfa jest uznawana za miejsce urodzenia Abrahama, który przez Muzułmanów uznawany jest za proroka.
No i właśnie tutaj znajdują się dwa miejsca z nim związane.
1) jaskinia w której podobno się urodził - wyjaśniać nie trzeba.
2) staw z rybami. Tak, to nie pomyłka. Według legendy któryś z regionalnych królów chciał spalić Abrahama na stosie ofiarnym, ale Bóg/Allah zamienił ogień w wodę a węgle w ryby.
Ładne. A właściwie nawet bardzo ładne.
Na tyle ładne że warto jeszcze zapodać kilka zdjęć.
3) zamek - tego chyba wyjaśniać nie trzeba, każdy wie do czego zamek służy.
Jak widać po 3 miesiącach pobytu w Turcji zdecydowałem się zakupić arafatkę. Nie powiem, przydaje się w charakterze szalika i bardzo łatwo po tym poznać obcokrajowca - żaden Turek tego nie nosi.


No i to by było tyle jeśli chodzi o wycieczkę. Obiad, autokar i do Ankary.


Ale oczywiście nie mogło być tak prosto, otóż w międzyczasie do Turcji przyszła zima, jeżeli ktoś nie oglądał w weekend faktów to zapraszam tutaj: http://www.tvn24.pl/28377,1685891,0,1,bialy-paraliz,fakty_wiadomosc.html
W związku a tym niektóre kawałki autostrady były prawie nie przejezdne, na prawym pasie co chwila stały unieruchomione ciężarówki czy samochody osobowe, więc droga powrotna zajęła nam ponad 16 godzin, chociaż planowana była na mniej niż 12.


Do tego tuż przed wyjazdem odkryliśmy z małym sklepiku whisky i wódkę w puszkach (taki 0,33 jak normalne napoje). Jak się można było domyślić, jakość korespondowała z ceną i opakowaniem.
Każdy z facetów zakupił sobie po puszeczce i zaczęliśmy biesiadować w autobusie do Ankary.
Pech chciał, że impreza się rozkręciła w momencie kiedy wjechaliśmy na nieodśnieżony kawałek autostrady, co znacznie wydłużyło czas przejazdu do następnego postoju na którym mogliśmy wyskoczyć do toalety :/


Ale koniec końców udało się wrócić.


Zdjęć z zasypanej Ankary nie mam, bo od wczoraj wszystko zaczęło topnieć, ale jak tylko znowu dowali śniegiem to na pewno pobiegnę na kampus z aparatem i zdjęcia się pojawią :)


A tymczasem się żegnam.


PS.
Kartki się już skończyły. Obecnie tworzy się lista rezerwowa, więc jeżeli jeszcze jakieś pocztóweczki zakupię, to zapewne pokuszę się o ich wysłanie ;)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Turlam się dalej

Czas leci, i robi się tutaj coraz chłodniej. W ciągu dnia jakieś 10 stopni, a w nocy koło 0. Być może w odniesieniu do tego co się dzieje w Polsce czy w ogóle w Europie to nie są to arktyczne mrozy, ale mimo wszystko - robi się zimno.
A do tego miejscowi twierdzą, że w przyszłym tygodni ma spaść śnieg, zobaczymy.


Kolejny tydzień upłynął głównie na pisaniu różnych dziwnych esejów/streszczeń artykułów/midtermów/raportów i absolutnie wszystkiego co tylko można sobie wyobrazić. I taki już będzie cały grudzień który stanowi jedną wielką kumulację deadlinów i midtermów.
No cóż, takie życie.


Ciekawostka #17
czyli instytucja kolejki.
To jest bardzo ciekawe zagadnienie. U nas też z tym jest różnie, bo kolejki powstają w jednych miejscach, a w innych nie, i nie do końca wiadomo dlaczego.
W Turcji jest podobnie. Wyczynem zasługującym na przyznanie orderu z ogórka kiszonego pierwszej klasy jest dopchanie się do punktu ksero w czasie przerwy. Dla człowieka który przyzwyczaił się do tego że zajmuje swoje miejsce i spokojnie czeka na swoją kolej jest to po prostu niemożliwe.
Nie ma kolejki.
Jest mały tłum pchających się ze wszystkich stron ludzi. Rzeźnia.
Ale na przykład już kiedy dzikie hordy studentów kończą zajęcia i udają się na przystanek autobusowy celem załapania autobusu do miasta, to formuje się pokaźnej wielkości kolejka i panuje względny porządek.
W większości wymagających współpracy tłumu też tworzą się kolejki.
Wyjątek stanowią tłumy pchające się na promy w Stambule. Najlepsze są rodziny które odprowadzają jedną osobę w olbrzymim ścisku pod same barierki, po czym stoją tam i machają na pożegnanie blokując drogę napierającemu tłumowi. Oczywiście potem następuje najciekawsze, czyli zwrot o 180 stopni i próba wydostania się pod prąd.
Bez komentarza.


Z innej beczki.
Z tego co kojarzę to na naszym zacnym SGHu obowiązuje jakiś określony przedział czasu w którym wykładowca musi sprawdzić prace i zaprezentować oceny. Nie pamiętam czy są to 2 czy 3 tygodnie, ale jakiś taki czas jest.
Tutaj mam wrażenie że panuje olbrzymie rozluźnienie obyczajów, i nawet niesprawdzenie jednostronicowych esejów przez miesiąc nie wydaje się niczym dziwnym.


Kontynuując sprawy różne,
okazało się, że konkurs z pocztówkami ogłoszony w poście z relacją z Istambułu nie cieszy się zbyt dużym zainteresowaniem.
Do tej pory przydzielone zostały tylko 3 z 5 sztuk, i dokładnie dzisiaj zaniosłem je na pocztę, więc myślę że pod koniec przyszłego tygodnia kilku szczęśliwców może znaleźć najprawdziwsze kartki pocztowe w swoich skrzynkach.
Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, należy wrócić do postu z Istambułu i przeczytać warunki promocji ;)


Coś ostatnio spadła moja wydajność i kolejne posty nie przypominają już skryptu z przemówienia Fidela tylko jakieś krótkie nowelki.
Może to i lepiej.


PS.
Niektórzy na tyle nie ogarniają tego co się dzieje, że nie zorientowali się, że trwa pierwsza tura deklaracji na semestr letni. Także polecam zalogowanie się do WD i sprawdzenie co się tam wyprawia.
[uwaga: najnowszy wynalazek czyli wzięta z kosmosu tabelka z sugerowanymi punktami do realizacji w tym semestrze nie ma żadnego związku z tym co się robiło do tej pory, czyli należy ją olać]

piątek, 3 grudnia 2010

Ciekawostek ciąg dalszy

Ponieważ zauważyłem że już jakiś czas nic tu się nowego nie pojawiło, zapadła w mojej głowie decyzja, że wypadałoby coś naskrobać.
Ponieważ tydzień nie należał w żaden sposób do jakiś wyjątkowo interesujących, czas kontynuować prezentowanie różnych mniej lub bardziej interesujących ciekawostek z życia w Ankarze.


Ciekawostka #12
czyli pogoda
W momencie w którym to piszę mamy jeszcze 2 grudnia. Ten właśnie 2 grudnia w powszechnej świadomości uchodzi już raczej za dzień zimowy, zwłaszcza biorąc pod uwagę to co się wyprawia teraz w naszym kraju.
Ale Turcja to nie Polska.
I ten tydzień był tutaj dosyć sporą anomalią pogodową, i uwaga, było ciepło i słonecznie.
Czyli w zależności od dnia 16-18 stopni, i tak na przykład dzisiaj nie pokusiłem się nawet o ubranie długiego rękawa kiedy wybywałem na uczelnie.
Ale wszystko co piękne kiedyś się kończy, i tak w niedzielę będzie już lać i się ochłodzi.
Wszyscy czekają tu na zimę, i miejscowi twierdzą że skoro teraz jest tak ciepło, to potem nastanie tęga zima.
Zobaczymy.


Ciekawostka #13
czyli stołówka
Kiedyś pisałem o tym że istnieje tutaj magiczne miejsce gdzie za 4 liry można zjeść obiad, ale niedawno zdałem sobie sprawę jaki tam jest porządek.
Każdy osobnik obsługujący wydawanie posiłków ma czepek/czapkę kucharską, maskę na twarzy i rękawiczki - słowem - pełna kultura. Oczywiście pracownicy w stylu kasjer/popychacz wózków z brudnymi tacami/nosiciel baniaków z wodą elegancko odpicowani w koszule i muchy.
Czyli taki Melon czy stołówka w Sabinkach wymiękają (chyba że wydarzyło się tam coś o czym nie wiem).


Ciekawostka #14
czyli kino
Tak jest, poszedłem sobie do kina! Ok, repertuar może nie za ambitny - HP vol. 7.1 (jeżeli ktoś nie był, to niech nie idzie, badziewie jakich mało), ale kilka ciekawych spostrzeżeń można było poczynić.
Np. wszystkie filmy w Turcji, nawet te adresowane do dzieci są (podobno) puszczane z napisami a nie z dubbingiem jak to się robi w Polsce
W środku filmu występuje, uwaga, przerwa! Mniej więcej na 10 minut się film przerywa, zapalają się światła i jest czas żeby udać się na zakupy popcornu czy czegoś do picia lub to toalety. Najpierw wydawało mi się to dziwne, ale potem dojrzałem w tym pewne plusy - raz że kino zarabia kasiorę bo ludzie mają okazję pójść do baru, a dwa że po wypiciu kosmicznych ilości napojów nie trzeba wymykać się do łazienki akurat w najciekawszym momencie filmu :)
I wreszcie, reklamy tureckie wyglądają na tak samo głupie jak nasze.


Ciekawostka #15
czyli co się miejscowym kojarzy z Polską?
To jest dość interesujące zagadnienie i w zależności od tego z kim się rozmawia, albo nie kojarzy się w ogóle nic, albo jedno z poniższych:
wódka - tu chyba tłumaczyć nie trzeba
komunizm/blok wschodni/Układ Warszawski/ZSRR
Lech Wałęsa
ale wszystko bije, a właściwie biją na głowę: polskie kobiety!
90% Turków z którymi miałem styczność miało kiedyś polską dziewczynę, a przynajmniej tak twierdzą. Do tego absolutnie wszyscy podkreślają że mamy piękne dziewczyny.
Gratulujemy!


Ciekawostka #16
czyli centrum handlowe Armada.
Pewnego pięknego dnia poszedłem się powozić po sklepach, bo czas leci i nieuchronnie trzeba będzie zakupić jakieś zimowe ciuchy. I wybrałem Armadę, The Best Shopping Center of the Year 2004.
W sumie nie wiem czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego co zobaczyłem.
Jeżeli chodzi o sam projekt galerii, układ, nie wiem, wystrój, cokolwiek, to na głowę biją ją absolutnie wszystkie warszawskie galerie handlowe. Wąskie korytarze, zero atrakcji w postaci jakiejś fontanny czy czegokolwiek innego.
Za to sklepy mają tam z górnej półki. Dość powiedzieć, że najtańszym sklepem w całej Armadzie (która z resztą nie jest duża, na pewno mniej sklepów niż choćby w Złotych Tarasach) jest Marks & Spencer, który w Turcji pozycjonuje się jako marka dla zamożnej klasy średniej, albo i wyżej. Więc może pod tym względem - powiedzmy prestiżem sklepów sobie ta miejscówka zasłużyła na taki tytuł, bo niczym więcej chyba nie.


hmm
jakoś mnie wena na pisanie opuściła
nie ma weny - nie ma pisania
ale może jakiś update pojawi się już niebawem :)

środa, 24 listopada 2010

Istambuł, po prostu

[tak, wiem że się odbijam od szyby na tym zdjęciu razem z aparatem, ale inaczej się nie dało]
Stało się, nadszedł czas najwyższy na zamieszczenie notatki służbowej z ostatniego tygodnia, czyli wycieczki do Istambułu.
Generalnie zapowiada się że post będzie dość długi, więc jeżeli ktoś ma w sobie tyle samozaparcia żeby przeczytać całego na raz, należy się wygodnie rozsiąść w fotelu/łóżku/na krześle przygotować herbatę/kawę/browara, jakąś zagrychę, i można zaczynać.


Krótko o Istambule:
największe miasto i aglomeracja Europy (odpowiednio 11 i 14 milionów mieszkańców)
jedyne miasto położone na dwóch kontynentach
podobno najlepsze miejsce do życia we wschodnim basenie Morza Śródziemnego
bardziej brudno i bardziej tłoczno niż w Ankarze :)
Europejska stolica kultury 2010
Do 1973 kiedy oddano do użytku Most Bosforski (ponad kilometr długości) jedynym połączeniem między europejską i anatolijską częścią miasta były promy


tyle, jedziemy z relacją


Dzień 1 czyli przemieszczanie się z punku A do punktu I
Do Istambułu z Ankary można się dostać na 3 sposoby - samolotem, pociągiem lub autobusem, ten ostatni posiada najlepszy stosunek czasu podróży do ceny, więc właśnie autobusem sobie pojechałem.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że standard autobusów w Turcji jest dość wysoki, ulubioną marką jest Marcedes, i zdecydowanie należy zapomnieć o naszych zapyziałych PKSach. Ja wybrałem jedną z tańszych ale ciągle dobrych firm i za 33 TL (70zł) w jedną stronę mogłem się przejechać do Istambułu.
AŞTİ, czyli główny dworzec autobusowy w Ankarze nie jest największy w Turcji, ale i tak całkiem spory, kas przedstawionych na zdjęciu poniżej
jest coś koło 80, niektóre firmy mają więcej niż jedno stoisko, więc poza okresem świątecznym można się stąd dostać właściwie w dowolnie wybrane miejsce w Turcji w ciągu max 2h od przyjścia na dworzec.
Trzeba też zauważyć, że na dworcu... nie śmierdzi. Chodziłem tam 40min i muszę przyznać, że dworzec w ogóle nie posiada żadnego zapachu, dziwne, ale dokładnie tak to wygląda, nawet pomimo tego że na końcach hali znajdują się bary.
Peronów w Ankarze jest chyba coś koło 140, podzielone równo pomiędzy odjazdy (poziom 1) i przyjazdy (poziom 0), a autobusów na trasie Ankara-Istambuł dziennie odchodzi na pewno ponad 100.


Jak widać poniżej ruch na dworcu jest całkiem spory, zwłaszcza biorąc pod uwagę że wyjeżdżałem we wtorek.
Sam autobus niczego sobie - wygodne fotele, telewizorki w zagłówkach, niestety wszystko po turecku, ale można było sobie posłuchać muzyki jednocześnie oglądając na ekranie widok z kamery umieszczonej z przodu autobusu, więc jakaś tam namiastka rozrywki była :)


I tutaj dowcip zagadka:
Czy w tureckim autobusie można 'wyrwać lachona'?
Pewnie i można, ale jest to dość trudne, bo bilety są imienne i określana jest na nich płeć, także nie ma opcji żeby siedzieć koło dziewczyny/kobiety :(


5 godzin później, po pokonaniu 450km i półgodzinnej przerwie po drodze (na której autobus został umyty!) zajechałem do Istambułu.
Ponieważ chciałem się dostać do Kadıköy, które jest w azjatyckiej części miasta, nie dotarłem do dworca Esenler, który podobno jest ogromny. Na szczęście każda z większych firm ma swoje punkty przy autostradzie gdzie zostawia/zabiera się pasażerów, jest tam poczekalnia, sklepik/bar. Dodatkowo z takich punktów w kilka miejsc na mieście kursują darmowe minibusy, więc nie ma problemu z dotarciem gdzie się chce.


Samo Kadıköy to całkiem sympatyczna dzielnica nad Bosforem, z której promami (i nie tylko) można dostać się do innych części miasta, a w której dane mi było spędzać noce na udostępnionych przez znajomych (tu wielkie pokłony dla Agi i Anity) łóżkach.
Wieczór upłynął na spotkaniach towarzyskich, popijaniu jabłkowej herbaty oraz popalaniu nargile (tak się w Turcji nazywa sziszę) i tyle, ostre zwiedzanie miał się zacząć kolejnego dnia.


Dzień 2 czyli spanie do popołudnia oraz obchód meczetów.
Z przyczyn różnych ruszyliśmy na miasto po 15 (tak tak, popołudniu), a że w Turcji większość muzeów otwarta jest do 16, to tak naprawdę niewiele było do roboty. Po zakupieniu Tavuk Döner (kanapki z kurczakiem) za 2 liry i na oko 20 minutowym rejsie promem do Eminönü (port w Istambule w okolicach Sultanahmet czyli Starego Istambułu) czasu starczyło na zaglądnięcie do kilku meczetów.


Jak się później okazało, dobrym nawykiem jest robienie zdjęć takim tabliczkom:
Znajdują się one przed wejściem na dziedziniec meczetów, i potem się przydają żeby rozróżnić meczety na zdjęciach, bo wszystkie tak naprawdę wyglądają bardzo podobnie. (Camii (czyt. dżami) to po Turecku meczet)


Generalnie każdy większy meczet wygląda tam samo - wchodzi się najpierw na kwadratowy dziedziniec, na środku jest miejsce do obmycia się (nóg i rąk) przed modlitwą, naokoło podcienia, sam meczet zawsze ma jedną wielką kopułę na środku i kilka mniejszych, kolorowe płytki na ścianach, dywan z pasami na podłodze i tyle.
Mimo to warto zaglądać do różnych meczetów, bo jednak niektóre są naprawdę ładne i warte zobaczenia.


Inny od wszystkich jest meczet Sulejmana Wspaniałego (Süleymaniye Camii), drugi po Błękitnym największy meczet miasta, ale za to najważniejszy. Podobno wchodzi tam 5000 ludzi.
Czyli że ładny.


Dzień 3 czyli Topkapı, Sultanahmet Camii i wałęsanie się po mieście.
Pierwszy dzień zwiedzania z prawdziwego zdarzenia zaczęliśmy od Pałacu Topkapı, czyli rezydencji tureckich sułtanów.
Zanim jednak tam dotarliśmy, minęliśmy po drodzę Burger Turka, więc zamieszczam fotki tego przybytku:
 Tak jakby podobne do czegoś, nieprawdaż?




Jak w większości miejsc tak w Topkapı w środku zdjęć robić nie można, więc fotki będą tylko z zewnątrz.
Generalnie jak widać sam pałac nie jest jakąś wielopiętrową konstrukcją, ale za to zajmuje sporo powierzchni, czyli inaczej mówiąc, niski, ale rozległy.
Generalnie Topkapı jest zdecydowanie miejscem wartym polecenia i żelaznym punktem na mapie absolutnie każdego kto odwiedza Istambuł.


Ciekawostka pod tytułem - jak zwiedzać żeby nie zbankrutować?
Otóż - nie da się. Jeśli jest się studentem jednej z tureckich uczelni, albo turkiem, można się zaopatrzyć w Müzekart która ratuje skórę i umożliwia wejście do wielu miejsc za darmo lub taniej. W przeciwnym wypadku, bilet do każdego miejsca kosztuje zazwyczaj 20 TL (40zł) a czasem trzeba dopłacać do niektórych części, i tak na przykład za wejście do Topkapı płaci się 20TL, ale jeśli chce się zobaczyć prywatne komnaty sułtana (harem) to kosztuje to dodatkowe 15TL.


Po Topkapı przyszedł czas na Meczet Sułtana Ahmeda zwany błękitnym. Znajduje właściwie przy tym samym placu i na przeciwko Aya Sofyi (o której będzie później).
Jak zaraz będzie można zobaczyć meczet ma 6 minaretów, co bo wybudowaniu uznane zostało za bluźnierstwo bo tyle miał tylko meczet w Mekce, także sułtan musiał jeszcze sfinansować wybudowanie tam siódmego minaretu.
A oto fotencje:
Jak mam nadzieję widać, meczet jest w środku rewelacyjny (aczkolwiek i tak moim faworytem pozostaje Süleymaniye Camii. Meczet potocznie nazywa się błękitnym od kolory płytek którymi jest wyłożony, jednak osobiście nie widzę jakiejś powalającej siły błękitu.


Co można zrobić po wyjściu z meczetu? Pójść na kebaba!
I teraz pora na:


Ciekawostkę na temat kebabowni.
Wyraz kebabownia co prawda nie istnieje, ale można się domyślić o co chodzi. Generalnie kebab w Turcji i w Europie to trochę odmienne pojęcia, u nas dotyczy mięsa w bułce, a tutaj samego mięsa, i prawidzwe kebaby podaje się z chlebem/ryżem, ale można i dostać zawijasa w cieście jak i w zwykłej kanapkowej bułce.
Ponadto większość kebabowni niezależnie od tego jak małe się wydają, posiadają przynajmniej jedno piętro na którym spokojnie można się rozsiąść. Na jedno z takich magicznych miejsc trafiliśmy z ekipą zwiedzającą Istambuł, tak więc zapodają family photo z pięterku raczej przeciętnego kebabu.


Ostatnim punktem tego dnia było oglądnięcie akweduktu którym kiedyś sprowadzano do miasta wodę:
Dzień zakończony został w iście polskim stylu - czyli obaleniem browara w plenerze na skałkach nad Bosforem :)


Dzień 4 czyli dzień pływania promem i Aya Sofya
Dzień miał się zacząć z grubej rury - prom do Beşiktaş i zwiedzanie pałacu Dolmabahçe. Jednak już po dopłynięciu do Beşiktaş zorientowałem się że nie wziąłem z domu karty muzealnej (później się okazało że w Dolmabahçe i tak jej nie honorują). Tak więc w czasie kiedy moje ziomki stały w kosmicznej wielkości kolejkach i zwiedzały pałac, ja odbyłem sobie ponowną wycieczkę promem do Kadıköy i z powrotem.
Tu widać Sultanahmet
 A tu właśnie Dolmabahçe
Jednak nie ma co się martwić, do pałacu Dolmabahçe wróciłem następnego dnia rano, szczegóły później.

Oczekując chwilę aż ekipa wytoczy się z pałacu i pojedziemy zusammen oglądać Aya Sofyę, jak to zwykle w takich chwilach zaglądnąłem do pobliskiego meczetu ;)
Meczet ładny, ale wiadomo że nie o to tego dnia chodziło, punktem kulminacyjnym była:


Aya Sofya, z przyczyn bliżej mi nie znanych w Polsce znana pod grecką nazwą Hagia Sophia.
Czyli innymi słowy Kościół Mądrości Bożej, zbudowany w VI wieku przez Justyniana Wspaniałego, a po zdobyciu Konstantynopola przez Turków zamieniony na meczet.
W 1934 Aya Sofya stała się muzeum i obecnie nie pełni roli świątyni.
Wikipedia twierdzi że to Aya Sofya uważana za najwspanialszy obiekt architektury i budownictwa całego pierwszego tysiąclecia naszej ery i myślę że coś w tym jest, jak dla mnie to chyba najpiękniejszy budynek Istambułu, ale co ja tu się będę rozwodził, jak mogę pokazać zdjęcia:

Miód malinka, zdecydowanie polecam, i choć można obejść całą Aya Sofyę w niecałą godzinę, to można tam i spędzić pół dnia i będzie na co patrzeć.


Dzień 5 czyli Dolmabahçe i panorama Istambułu.
Jak wspomniałem wcześniej kolejny dzień zacząłem od porannej około-południowej wizyty w pałacu Dolmabahçe, udało mi się uniknąć wielkich kolejek tak przy kontroli ochrony jak i przy zakupie biletów (z kartą ISIC pełny bilet kosztuje... 1 lirę).
Pałac został wybudowany w połowie XIX wieku w całości w europejskim stylu i to właśnie tutaj przeniósł swą siedzibę sułtan po wyprowadzce z Topkapı. Przez pewien okres mieszkał tutaj też Atatürk, i tutaj zmarł o godzinie 9.05. Jest to o tyle istotne że wszystkie zegary w pałacu zatrzymane zostały o tej godzinie. Po jego śmierci wnętrza odrestaurowano i pałac zamieniono na muzeum.
Wnętrza w środku urządzone są z wielkim przepychem i spokojnie mogą konkurować z najpiękniejszymi pałacami Europy. W jednej z sal znajduje się olbrzymi żyrandol, prezent od królowej Wiktorii, ważący bagatela 4,5 tony.
W pałacu na początku XX wieku pociągnięto elektryczność (wcześniej był oświetlany gazem) i linie telefoniczne.


Po wyjściu z pałacu przejechałem się tramwajem do Eminönü w celu spotkania z resztą ekipy do pewnego miejsca by zobaczyć sobie panoramę miasta.
Jako że miałem trochę czasu, po zaspokojeniu głodu poszedłem sobie... a jakże, do meczetu.
Było o tyle ciekawie, że miejscowy imam śpiewał/recytował Koran, więc siedziało się całkiem przyjemnie.
Potem niestety zaczęło się regularne kazanie, także zrobiło się mniej ciekawie więc sobie poszedłem.
Mogę za to poświadczyć z własnego doświadczenia, zdecydowanie nie da się nic zrozumieć z tureckiego kazania :)


Następnie udaliśmy się do pewnego miejsca gdzie kolejką linową można sobie wjechać na wzgórze celem oglądnięcia Istambułu z góry. Staliśmy w kolejce chyba z godzinę, i słońce zdążyło w międzyczasie zajść, ale widoczek i tak był niczego sobie:
Tak tak, dobrze widzicie, ta góra to jeden wielki cmentarz (w sensie na zboczu góry ten cmentarz się znajduje). W drodze powrotnej zeszliśmy na piechotę i nie zajęło nam to chyba więcej niż pół godziny.


Ostatni przystanek: Wielki Bazar
czyli innymi słowy kryte targowisko, obecnie przeznaczone w całości dla turystów - drogo.

Dzień 7, ostatni, czyli dzień samotnika
Ostatni dzień pobytu w Istambule upłynął mi na samotnym wałęsaniu się po mieście, ale nie narzekam, udało się zobaczyć kilka ciekawych miejsc.


Ekumeniczny Patriarchat Prawosławny, czyli siedziba teoretycznie najważniejszego Patriarchy kościoła ortodoksyjnego. Trafić ciężko jak cholera, nawet z planem miasta w ręce, zero oznakowań, w jakiejś małej wąskiej uliczce, ale jak już się trafi, to wygląda super:
Ilość turystów: 0.
No dobra, potem autokarem przyjechali Grecy, ale generalnie nikogo tam nie ma.


Ciekawostka na temat kościołów:
Tak naprawdę większość kościołów pozamieniano na meczety, a pojedyncze które się zachowały przekształcono w muzea. Pomimo tego że w Konstantynopolu/Istambule żyło wielu chrześcijan ciężko na mieście natrafić na kościół, a to dlatego, że prawo tureckie zabraniało budowania kościołów tak, żeby fasada kościoła wychodziła na ulicę, trzeba więc było najpierw zrobić jakieś wewnętrzne podwórko/dziedziniec oddzielony od ulicy i dopiero przy nim postawić kościół.


Prawosławny kościół Św. Stefana, czyli chyba jedyny na świecie kościół w całości z żeliwa. Odlano go w częściach w Wiedniu a następnie na barkach przetransportowano do Istambułu i zmontowano:
Ilość turystów: 0.


Następnie udałem się na spacer wzdłuż dawnych murów miejskich
Miejscem docelowym było Kariye Müzesi zwane również Kariye Camii, jednak jak zobaczycie zaraz na zdjęciach, moim skromnym zdaniem używanie nazwy 'meczet' w stosunku do tego miejsca jest lekkim nadużyciem.
Dlatego też pierwotna nazwa tego miejsca, czyli Kościół św. Zbawiciela na Chorze chyba bardziej oddaje istotę tego przybytku.


Ale oczywiście czułem się bardzo nieswojo, bo dzień mijał, a ja jeszcze nie byłem w żadnym meczecie!
Postanowiłem szybko nadrobić to zaniedbanie i w drodze powrotnej na Sultanahmet zaglądnąłem do dwóch meczetów :)
Na dziedzińcu tego pierwszego można było się nawet wyedukować z zakresu znajomości Koranu, bo na wyświetlaczu prezentowano cytaty z Koranu, i to po angielsku!


Wisienką na torcie tego dnia było odwiedzenie tzw. cysterny bazyliki, innymi słowy największego podziemnego zbiornika magazynującego wodę w starożytnym Konstantynopolu.
Zbiornik jest podziemną komnatą mogącą pomieścić 80 000 m3 wody, sklepienie jest podparte 336 marmurowymi kolumnami przeniesionych tutaj z innych rozbieranych/zrujnowanych budowli.
Ciekawostka:
Znajdują się tutaj 2 kolumny z kapitelami z głową meduzy. Podobno kiedy cesarz Justynian je zobaczył kazał je postawić w najdalszym zakątku zbiornika i odwrócić do góry nogami, tak żeby zdobione kapitele zalała woda i nikt ich już więcej nie zobaczył.
Prawie mu się udało.
Ja widziałem ;)
Po wyjściu z cysterny jako że zrobiło się już ciemno/późno, nie pozostało nic innego jak wzięcie promu do Kadıköy, spakowanie się udanie się na servis busa który podwiózł mnie na autobus do Ankary.


Na dworcu AŞTİ byłem po 5 rano, co oznaczało, że trzeba będzie wziąć taxóweczkę na kampus.
A to niestety 25 TL, ale ta odrobina luksusu na zakończenie wyśmienitego tygodnia zdecydowanie się należała :)


Podsumowując ten przydługawy post.
Istambuł jest rewelacyjny.
Można by tam spędzić cały miesiąc na zwiedzaniu i oglądaniu różnych miejsc i jeszcze nie zobaczyłoby się wszystkiego. Do tego życie nocne i atmosfera w mieście zupełnie inna niż w Ankarze.
Z ciekawostek - mają tam więcej kobiet w chustach niż my w Ankarze.


Gratuluję!
Dotarłeś/aś do końca tego posta. Mam nadzieję, że przy czytaniu męczyłeś/aś się mniej niż ja przy pisaniu!
Ale za to niniejszym ogłaszam konkurs.
Jako że zakupiłem w Istambule hurtowe ilości pocztówek, to kilka mi zostało i z chęcią poślę je komuś kto tutaj zagląda :)
Warunki konkursu:
- należy zapodać do mnie maila w temacie wpisując 'dawaj pocztówkę'
- w treści zamieścić bliżej dowolny adres korespondencyjny
- zapodać w treści maila dowolną nieznaną mi ciekawostkę - czyli wszystko co może być potencjalnie interesujące :)
- wybrać jeden z 5 wariantów pocztówki (1. Aya + Błękitny, 2. '4 meczety', 3. Aya 4. Błękitny 5. Aya + Błękitny + panorama okolicy)
Decyduje kolejność zgłoszeń i jakość ciekawostek, promocja trwa do wyczerpania zapasów.


Tym oto sposobem dotarliśmy razem (wreszcie) do końca tego wpisu, który z wielkim wysiłkiem sporządzałem przez ostatnie 3 godziny.
Pora coś zjeść.