środa, 24 listopada 2010

Istambuł, po prostu

[tak, wiem że się odbijam od szyby na tym zdjęciu razem z aparatem, ale inaczej się nie dało]
Stało się, nadszedł czas najwyższy na zamieszczenie notatki służbowej z ostatniego tygodnia, czyli wycieczki do Istambułu.
Generalnie zapowiada się że post będzie dość długi, więc jeżeli ktoś ma w sobie tyle samozaparcia żeby przeczytać całego na raz, należy się wygodnie rozsiąść w fotelu/łóżku/na krześle przygotować herbatę/kawę/browara, jakąś zagrychę, i można zaczynać.


Krótko o Istambule:
największe miasto i aglomeracja Europy (odpowiednio 11 i 14 milionów mieszkańców)
jedyne miasto położone na dwóch kontynentach
podobno najlepsze miejsce do życia we wschodnim basenie Morza Śródziemnego
bardziej brudno i bardziej tłoczno niż w Ankarze :)
Europejska stolica kultury 2010
Do 1973 kiedy oddano do użytku Most Bosforski (ponad kilometr długości) jedynym połączeniem między europejską i anatolijską częścią miasta były promy


tyle, jedziemy z relacją


Dzień 1 czyli przemieszczanie się z punku A do punktu I
Do Istambułu z Ankary można się dostać na 3 sposoby - samolotem, pociągiem lub autobusem, ten ostatni posiada najlepszy stosunek czasu podróży do ceny, więc właśnie autobusem sobie pojechałem.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że standard autobusów w Turcji jest dość wysoki, ulubioną marką jest Marcedes, i zdecydowanie należy zapomnieć o naszych zapyziałych PKSach. Ja wybrałem jedną z tańszych ale ciągle dobrych firm i za 33 TL (70zł) w jedną stronę mogłem się przejechać do Istambułu.
AŞTİ, czyli główny dworzec autobusowy w Ankarze nie jest największy w Turcji, ale i tak całkiem spory, kas przedstawionych na zdjęciu poniżej
jest coś koło 80, niektóre firmy mają więcej niż jedno stoisko, więc poza okresem świątecznym można się stąd dostać właściwie w dowolnie wybrane miejsce w Turcji w ciągu max 2h od przyjścia na dworzec.
Trzeba też zauważyć, że na dworcu... nie śmierdzi. Chodziłem tam 40min i muszę przyznać, że dworzec w ogóle nie posiada żadnego zapachu, dziwne, ale dokładnie tak to wygląda, nawet pomimo tego że na końcach hali znajdują się bary.
Peronów w Ankarze jest chyba coś koło 140, podzielone równo pomiędzy odjazdy (poziom 1) i przyjazdy (poziom 0), a autobusów na trasie Ankara-Istambuł dziennie odchodzi na pewno ponad 100.


Jak widać poniżej ruch na dworcu jest całkiem spory, zwłaszcza biorąc pod uwagę że wyjeżdżałem we wtorek.
Sam autobus niczego sobie - wygodne fotele, telewizorki w zagłówkach, niestety wszystko po turecku, ale można było sobie posłuchać muzyki jednocześnie oglądając na ekranie widok z kamery umieszczonej z przodu autobusu, więc jakaś tam namiastka rozrywki była :)


I tutaj dowcip zagadka:
Czy w tureckim autobusie można 'wyrwać lachona'?
Pewnie i można, ale jest to dość trudne, bo bilety są imienne i określana jest na nich płeć, także nie ma opcji żeby siedzieć koło dziewczyny/kobiety :(


5 godzin później, po pokonaniu 450km i półgodzinnej przerwie po drodze (na której autobus został umyty!) zajechałem do Istambułu.
Ponieważ chciałem się dostać do Kadıköy, które jest w azjatyckiej części miasta, nie dotarłem do dworca Esenler, który podobno jest ogromny. Na szczęście każda z większych firm ma swoje punkty przy autostradzie gdzie zostawia/zabiera się pasażerów, jest tam poczekalnia, sklepik/bar. Dodatkowo z takich punktów w kilka miejsc na mieście kursują darmowe minibusy, więc nie ma problemu z dotarciem gdzie się chce.


Samo Kadıköy to całkiem sympatyczna dzielnica nad Bosforem, z której promami (i nie tylko) można dostać się do innych części miasta, a w której dane mi było spędzać noce na udostępnionych przez znajomych (tu wielkie pokłony dla Agi i Anity) łóżkach.
Wieczór upłynął na spotkaniach towarzyskich, popijaniu jabłkowej herbaty oraz popalaniu nargile (tak się w Turcji nazywa sziszę) i tyle, ostre zwiedzanie miał się zacząć kolejnego dnia.


Dzień 2 czyli spanie do popołudnia oraz obchód meczetów.
Z przyczyn różnych ruszyliśmy na miasto po 15 (tak tak, popołudniu), a że w Turcji większość muzeów otwarta jest do 16, to tak naprawdę niewiele było do roboty. Po zakupieniu Tavuk Döner (kanapki z kurczakiem) za 2 liry i na oko 20 minutowym rejsie promem do Eminönü (port w Istambule w okolicach Sultanahmet czyli Starego Istambułu) czasu starczyło na zaglądnięcie do kilku meczetów.


Jak się później okazało, dobrym nawykiem jest robienie zdjęć takim tabliczkom:
Znajdują się one przed wejściem na dziedziniec meczetów, i potem się przydają żeby rozróżnić meczety na zdjęciach, bo wszystkie tak naprawdę wyglądają bardzo podobnie. (Camii (czyt. dżami) to po Turecku meczet)


Generalnie każdy większy meczet wygląda tam samo - wchodzi się najpierw na kwadratowy dziedziniec, na środku jest miejsce do obmycia się (nóg i rąk) przed modlitwą, naokoło podcienia, sam meczet zawsze ma jedną wielką kopułę na środku i kilka mniejszych, kolorowe płytki na ścianach, dywan z pasami na podłodze i tyle.
Mimo to warto zaglądać do różnych meczetów, bo jednak niektóre są naprawdę ładne i warte zobaczenia.


Inny od wszystkich jest meczet Sulejmana Wspaniałego (Süleymaniye Camii), drugi po Błękitnym największy meczet miasta, ale za to najważniejszy. Podobno wchodzi tam 5000 ludzi.
Czyli że ładny.


Dzień 3 czyli Topkapı, Sultanahmet Camii i wałęsanie się po mieście.
Pierwszy dzień zwiedzania z prawdziwego zdarzenia zaczęliśmy od Pałacu Topkapı, czyli rezydencji tureckich sułtanów.
Zanim jednak tam dotarliśmy, minęliśmy po drodzę Burger Turka, więc zamieszczam fotki tego przybytku:
 Tak jakby podobne do czegoś, nieprawdaż?




Jak w większości miejsc tak w Topkapı w środku zdjęć robić nie można, więc fotki będą tylko z zewnątrz.
Generalnie jak widać sam pałac nie jest jakąś wielopiętrową konstrukcją, ale za to zajmuje sporo powierzchni, czyli inaczej mówiąc, niski, ale rozległy.
Generalnie Topkapı jest zdecydowanie miejscem wartym polecenia i żelaznym punktem na mapie absolutnie każdego kto odwiedza Istambuł.


Ciekawostka pod tytułem - jak zwiedzać żeby nie zbankrutować?
Otóż - nie da się. Jeśli jest się studentem jednej z tureckich uczelni, albo turkiem, można się zaopatrzyć w Müzekart która ratuje skórę i umożliwia wejście do wielu miejsc za darmo lub taniej. W przeciwnym wypadku, bilet do każdego miejsca kosztuje zazwyczaj 20 TL (40zł) a czasem trzeba dopłacać do niektórych części, i tak na przykład za wejście do Topkapı płaci się 20TL, ale jeśli chce się zobaczyć prywatne komnaty sułtana (harem) to kosztuje to dodatkowe 15TL.


Po Topkapı przyszedł czas na Meczet Sułtana Ahmeda zwany błękitnym. Znajduje właściwie przy tym samym placu i na przeciwko Aya Sofyi (o której będzie później).
Jak zaraz będzie można zobaczyć meczet ma 6 minaretów, co bo wybudowaniu uznane zostało za bluźnierstwo bo tyle miał tylko meczet w Mekce, także sułtan musiał jeszcze sfinansować wybudowanie tam siódmego minaretu.
A oto fotencje:
Jak mam nadzieję widać, meczet jest w środku rewelacyjny (aczkolwiek i tak moim faworytem pozostaje Süleymaniye Camii. Meczet potocznie nazywa się błękitnym od kolory płytek którymi jest wyłożony, jednak osobiście nie widzę jakiejś powalającej siły błękitu.


Co można zrobić po wyjściu z meczetu? Pójść na kebaba!
I teraz pora na:


Ciekawostkę na temat kebabowni.
Wyraz kebabownia co prawda nie istnieje, ale można się domyślić o co chodzi. Generalnie kebab w Turcji i w Europie to trochę odmienne pojęcia, u nas dotyczy mięsa w bułce, a tutaj samego mięsa, i prawidzwe kebaby podaje się z chlebem/ryżem, ale można i dostać zawijasa w cieście jak i w zwykłej kanapkowej bułce.
Ponadto większość kebabowni niezależnie od tego jak małe się wydają, posiadają przynajmniej jedno piętro na którym spokojnie można się rozsiąść. Na jedno z takich magicznych miejsc trafiliśmy z ekipą zwiedzającą Istambuł, tak więc zapodają family photo z pięterku raczej przeciętnego kebabu.


Ostatnim punktem tego dnia było oglądnięcie akweduktu którym kiedyś sprowadzano do miasta wodę:
Dzień zakończony został w iście polskim stylu - czyli obaleniem browara w plenerze na skałkach nad Bosforem :)


Dzień 4 czyli dzień pływania promem i Aya Sofya
Dzień miał się zacząć z grubej rury - prom do Beşiktaş i zwiedzanie pałacu Dolmabahçe. Jednak już po dopłynięciu do Beşiktaş zorientowałem się że nie wziąłem z domu karty muzealnej (później się okazało że w Dolmabahçe i tak jej nie honorują). Tak więc w czasie kiedy moje ziomki stały w kosmicznej wielkości kolejkach i zwiedzały pałac, ja odbyłem sobie ponowną wycieczkę promem do Kadıköy i z powrotem.
Tu widać Sultanahmet
 A tu właśnie Dolmabahçe
Jednak nie ma co się martwić, do pałacu Dolmabahçe wróciłem następnego dnia rano, szczegóły później.

Oczekując chwilę aż ekipa wytoczy się z pałacu i pojedziemy zusammen oglądać Aya Sofyę, jak to zwykle w takich chwilach zaglądnąłem do pobliskiego meczetu ;)
Meczet ładny, ale wiadomo że nie o to tego dnia chodziło, punktem kulminacyjnym była:


Aya Sofya, z przyczyn bliżej mi nie znanych w Polsce znana pod grecką nazwą Hagia Sophia.
Czyli innymi słowy Kościół Mądrości Bożej, zbudowany w VI wieku przez Justyniana Wspaniałego, a po zdobyciu Konstantynopola przez Turków zamieniony na meczet.
W 1934 Aya Sofya stała się muzeum i obecnie nie pełni roli świątyni.
Wikipedia twierdzi że to Aya Sofya uważana za najwspanialszy obiekt architektury i budownictwa całego pierwszego tysiąclecia naszej ery i myślę że coś w tym jest, jak dla mnie to chyba najpiękniejszy budynek Istambułu, ale co ja tu się będę rozwodził, jak mogę pokazać zdjęcia:

Miód malinka, zdecydowanie polecam, i choć można obejść całą Aya Sofyę w niecałą godzinę, to można tam i spędzić pół dnia i będzie na co patrzeć.


Dzień 5 czyli Dolmabahçe i panorama Istambułu.
Jak wspomniałem wcześniej kolejny dzień zacząłem od porannej około-południowej wizyty w pałacu Dolmabahçe, udało mi się uniknąć wielkich kolejek tak przy kontroli ochrony jak i przy zakupie biletów (z kartą ISIC pełny bilet kosztuje... 1 lirę).
Pałac został wybudowany w połowie XIX wieku w całości w europejskim stylu i to właśnie tutaj przeniósł swą siedzibę sułtan po wyprowadzce z Topkapı. Przez pewien okres mieszkał tutaj też Atatürk, i tutaj zmarł o godzinie 9.05. Jest to o tyle istotne że wszystkie zegary w pałacu zatrzymane zostały o tej godzinie. Po jego śmierci wnętrza odrestaurowano i pałac zamieniono na muzeum.
Wnętrza w środku urządzone są z wielkim przepychem i spokojnie mogą konkurować z najpiękniejszymi pałacami Europy. W jednej z sal znajduje się olbrzymi żyrandol, prezent od królowej Wiktorii, ważący bagatela 4,5 tony.
W pałacu na początku XX wieku pociągnięto elektryczność (wcześniej był oświetlany gazem) i linie telefoniczne.


Po wyjściu z pałacu przejechałem się tramwajem do Eminönü w celu spotkania z resztą ekipy do pewnego miejsca by zobaczyć sobie panoramę miasta.
Jako że miałem trochę czasu, po zaspokojeniu głodu poszedłem sobie... a jakże, do meczetu.
Było o tyle ciekawie, że miejscowy imam śpiewał/recytował Koran, więc siedziało się całkiem przyjemnie.
Potem niestety zaczęło się regularne kazanie, także zrobiło się mniej ciekawie więc sobie poszedłem.
Mogę za to poświadczyć z własnego doświadczenia, zdecydowanie nie da się nic zrozumieć z tureckiego kazania :)


Następnie udaliśmy się do pewnego miejsca gdzie kolejką linową można sobie wjechać na wzgórze celem oglądnięcia Istambułu z góry. Staliśmy w kolejce chyba z godzinę, i słońce zdążyło w międzyczasie zajść, ale widoczek i tak był niczego sobie:
Tak tak, dobrze widzicie, ta góra to jeden wielki cmentarz (w sensie na zboczu góry ten cmentarz się znajduje). W drodze powrotnej zeszliśmy na piechotę i nie zajęło nam to chyba więcej niż pół godziny.


Ostatni przystanek: Wielki Bazar
czyli innymi słowy kryte targowisko, obecnie przeznaczone w całości dla turystów - drogo.

Dzień 7, ostatni, czyli dzień samotnika
Ostatni dzień pobytu w Istambule upłynął mi na samotnym wałęsaniu się po mieście, ale nie narzekam, udało się zobaczyć kilka ciekawych miejsc.


Ekumeniczny Patriarchat Prawosławny, czyli siedziba teoretycznie najważniejszego Patriarchy kościoła ortodoksyjnego. Trafić ciężko jak cholera, nawet z planem miasta w ręce, zero oznakowań, w jakiejś małej wąskiej uliczce, ale jak już się trafi, to wygląda super:
Ilość turystów: 0.
No dobra, potem autokarem przyjechali Grecy, ale generalnie nikogo tam nie ma.


Ciekawostka na temat kościołów:
Tak naprawdę większość kościołów pozamieniano na meczety, a pojedyncze które się zachowały przekształcono w muzea. Pomimo tego że w Konstantynopolu/Istambule żyło wielu chrześcijan ciężko na mieście natrafić na kościół, a to dlatego, że prawo tureckie zabraniało budowania kościołów tak, żeby fasada kościoła wychodziła na ulicę, trzeba więc było najpierw zrobić jakieś wewnętrzne podwórko/dziedziniec oddzielony od ulicy i dopiero przy nim postawić kościół.


Prawosławny kościół Św. Stefana, czyli chyba jedyny na świecie kościół w całości z żeliwa. Odlano go w częściach w Wiedniu a następnie na barkach przetransportowano do Istambułu i zmontowano:
Ilość turystów: 0.


Następnie udałem się na spacer wzdłuż dawnych murów miejskich
Miejscem docelowym było Kariye Müzesi zwane również Kariye Camii, jednak jak zobaczycie zaraz na zdjęciach, moim skromnym zdaniem używanie nazwy 'meczet' w stosunku do tego miejsca jest lekkim nadużyciem.
Dlatego też pierwotna nazwa tego miejsca, czyli Kościół św. Zbawiciela na Chorze chyba bardziej oddaje istotę tego przybytku.


Ale oczywiście czułem się bardzo nieswojo, bo dzień mijał, a ja jeszcze nie byłem w żadnym meczecie!
Postanowiłem szybko nadrobić to zaniedbanie i w drodze powrotnej na Sultanahmet zaglądnąłem do dwóch meczetów :)
Na dziedzińcu tego pierwszego można było się nawet wyedukować z zakresu znajomości Koranu, bo na wyświetlaczu prezentowano cytaty z Koranu, i to po angielsku!


Wisienką na torcie tego dnia było odwiedzenie tzw. cysterny bazyliki, innymi słowy największego podziemnego zbiornika magazynującego wodę w starożytnym Konstantynopolu.
Zbiornik jest podziemną komnatą mogącą pomieścić 80 000 m3 wody, sklepienie jest podparte 336 marmurowymi kolumnami przeniesionych tutaj z innych rozbieranych/zrujnowanych budowli.
Ciekawostka:
Znajdują się tutaj 2 kolumny z kapitelami z głową meduzy. Podobno kiedy cesarz Justynian je zobaczył kazał je postawić w najdalszym zakątku zbiornika i odwrócić do góry nogami, tak żeby zdobione kapitele zalała woda i nikt ich już więcej nie zobaczył.
Prawie mu się udało.
Ja widziałem ;)
Po wyjściu z cysterny jako że zrobiło się już ciemno/późno, nie pozostało nic innego jak wzięcie promu do Kadıköy, spakowanie się udanie się na servis busa który podwiózł mnie na autobus do Ankary.


Na dworcu AŞTİ byłem po 5 rano, co oznaczało, że trzeba będzie wziąć taxóweczkę na kampus.
A to niestety 25 TL, ale ta odrobina luksusu na zakończenie wyśmienitego tygodnia zdecydowanie się należała :)


Podsumowując ten przydługawy post.
Istambuł jest rewelacyjny.
Można by tam spędzić cały miesiąc na zwiedzaniu i oglądaniu różnych miejsc i jeszcze nie zobaczyłoby się wszystkiego. Do tego życie nocne i atmosfera w mieście zupełnie inna niż w Ankarze.
Z ciekawostek - mają tam więcej kobiet w chustach niż my w Ankarze.


Gratuluję!
Dotarłeś/aś do końca tego posta. Mam nadzieję, że przy czytaniu męczyłeś/aś się mniej niż ja przy pisaniu!
Ale za to niniejszym ogłaszam konkurs.
Jako że zakupiłem w Istambule hurtowe ilości pocztówek, to kilka mi zostało i z chęcią poślę je komuś kto tutaj zagląda :)
Warunki konkursu:
- należy zapodać do mnie maila w temacie wpisując 'dawaj pocztówkę'
- w treści zamieścić bliżej dowolny adres korespondencyjny
- zapodać w treści maila dowolną nieznaną mi ciekawostkę - czyli wszystko co może być potencjalnie interesujące :)
- wybrać jeden z 5 wariantów pocztówki (1. Aya + Błękitny, 2. '4 meczety', 3. Aya 4. Błękitny 5. Aya + Błękitny + panorama okolicy)
Decyduje kolejność zgłoszeń i jakość ciekawostek, promocja trwa do wyczerpania zapasów.


Tym oto sposobem dotarliśmy razem (wreszcie) do końca tego wpisu, który z wielkim wysiłkiem sporządzałem przez ostatnie 3 godziny.
Pora coś zjeść.