piątek, 7 stycznia 2011

Jeszcze jeden, jeszcze jeden!

Właśnie się zorientował że już dość długo nic nie napisałem!
Wynikało to z kilku kwestii
a) był Sylwester więc miałem lepsze rzeczy do roboty
b) od poniedziałku trwa sesja
c) zapomniałem


Ale spoko, już tu jestem więc znowu będę Was męczył kolejnym wpisem.


A zacząć wypada od Sylwestra, który to, niespodzianka, odbył się 31 grudnia.
Impreza wymagała już nie lada przygotowań w fazie planowania, bo z różnych względów zdecydowaliśmy się na zorganizowanie imprezki w akademikowej kuchni, co w Turcji graniczy prawie z cudem, bo raz że godziny odwiedzin kończą się o 22.30, a po drugie nie wolno w ogóle wnosić alkoholu. Ten drugi problem spowodował, że zdecydowaliśmy się na wódeczkę, którą można zawczasu zmieszać z colą lub przelać do butelki po wodzie mineralnej i kulturalnie wnieść. Wybór padł na cud białoruskiego przemysłu spirytusowego, czyli wódeczkę ze zdjęcia poniżej, która akurat była w promocji w Realu.
To że była w promocji, nie oznacza, że była tania, chociaż 26 lir jak na Turcję to dobra cena za 0,7. Ale nie ma co się łudzić - dobre to to nie było. No ale wódka to wódka, czasem trzeba się poświęcić.

Generalnie plan imprezy był następujący - schodzimy się, zamawiamy pizze w ilości odpowiedniej do zapotrzebowania, w międzyczasie topimy czekoladę i kroimy owoce żeby sobie w tej czekoladzie maczać, wszystko konsumujemy i obficie zapijamy, przekonujemy panią na recepcji że posiedzimy dłużej, a przed północą impreza przenosi się na wielki trawnik przed akademikami, skąd rozciąga się widok na miasto i będziemy sobie popijać szampana i oglądać sztuczne ognie.
Te ostatnie chcieliśmy nawet kupić, ale okazało się, że nie ma gdzie, a obsługa w Realu stwierdziła że sprzedaż w takich sklepach sztucznych ogni jest zabroniona.
Co kraj, to obyczaj.

Cała impreza odbywała się zgodnie z planem. Tu widać tytanów pracy podczas ciężkiej obróbki owoców:
 A tutaj dzieło, a właściwie konsumpcję dzieła:
Jednym słowem, impreza na całego!

Ciekawostka #21
Zaobserwowana podczas Sylwestra, a właściwie obserwowana podczas całego pobytu, a uświadomiona dopiero kilka dni temu.
Islam zabrania (m.in.) picia alkoholu i jedzenia wieprzowiny.
I o ile wieprzowiny właściwie nikt nie je, to ze spożywaniem alkoholu większość problemu nie ma.
To jest dopiero wybiórcze podejście do religii ;)
Aczkolwiek kilkoro znajomych odważnie zadeklarowało się, że mogliby spróbować wieprzowiny.
Niech przyjadą do Polski, to dostaną schabowego!

Wracamy do imprezy, a ta, jako że powoli robiła się 23.30 i cierpliwość pani z recepcji akademika się wyczerpała, wylegliśmy na trawniczek. No i tu pojawił się problem. Bo żeby odliczać, to wypadałoby mieć sekundnik. Problem został szybko rozwiązany, bo jak na moim komórasie wybiła północ, to zaczęliśmy głośno odliczać od 10 ;)
I tutaj wielkie rozczarowanie.
Z całym szacunkiem, ale ilość sztucznych ogni nad Ankarą (miastem z ponad 4 milionami mieszkańców) można było policzyć na palcach wszystkich zebranych, a o jakimś zorganizowanym pokazie można zapomnieć.
Wałbrzych ma lepsze fajerwerki.
OZI z Istambułu doniosły, że tam też było ubogo, a nawet że lepsze sztuczne ognie to mają w Ostrowcu Świętokrzyskim. Nie wiem, nie byłem, nie widziałem, nie wypowiadam się.

Tak więc ekipa w składzie poniższym
Przed dobre pół godziny świętowała w najlepsze. Oczywiście wydzieraliśmy się ile się dało, a zakupione za jakieś śmieszne ilości kuruszy małe trąbki i inne taki ustne urządzenia robiły nadzwyczaj dużo hałasu.
Dość szybko doszliśmy do wniosku, że poczekamy na Nowy Rok w Europie, i kiedy wybiła 1 cała zabawa zaczęła się od nowa.

Ciekawostka #22 na temat wina musującego
Niestety wykwintny i bardzo ceniony w Polsce trunek Sowietskoje Igristoje (Coвeтcкoe Игpиcтoe) jest tutaj nieznany. A co za tym idzie, nie znane są tutaj także niskie ceny za alkohol. Najtańsze wino musujące jakie udało nam się znaleźć w hipermarkecie kosztowało... 25 lir (i to po obniżce o 15 lir!).
Niestety, życie jest ciężkie. Nawet Finki twierdzą, że u nich alkohol jest tańszy (ale kto wie, może sieją dezinformację)

Plan był taki żeby poczekać jeszcze przynajmniej na Londyn i cały czas hałasować, ale przed 2 przyjechali do nas panowie z ochrony. Najwyraźniej nie wszyscy na kampusie rozumieją o co chodzi z Nowym Rokiem.
Tym magicznym sposobem impreza dobiegła końca, zaczął się 2011 a wraz z nim...

Sesja.
Mam wrażenie że dla miejscowych sesja to jeszcze gorsze mentalne przeżycie niż dla nas. Chociaż skoro chodzić na zajęcia trzeba, trzeba czytać materiały na bieżąco, a do tego się uczyć bo są midtermy, to wydaje się, że podniecenie związane z egzaminami w sesji (które nie stanowią więcej jak 50% końcowej oceny) powinno być umiarkowane.
Ale nie jest.

Ciekawostka #23 razem z dowcipem zagadką
Co jest czynne całą dobę z okazji sesji?
Kto pomyślał, że biblioteka kupuje mi w Wawie browara. Oczywiście że kawiarnie! (te na kampusie)

Ale to nie egzaminy są tu problemem. Poprzez wrodzenie pracowanie na deadlinach - czyli dopiero z gorącym oddechem goniących terminów na karku mogę efektywnie pracować (no, umówmy się, lekka domieszka lenistwa też w tym jest), przyszło mi napisać 20 stronicowy research paper w jeden dzień.
Challenge accepted.
I nawet się udało, wyszedł co prawda z tego raczej umiarkowanej jakości produkt, no ale nie bądźmy perfekcjonistami!

I tym oto sposobem, zaliczając 2 egzaminy w tygodniu przed sesją, i 2 w tym tygodniu, sesyjka w pełni rozkwitła.
A nawet przekwitła, bo już większość roboty zrobione.
Tutaj niniejszym ujawnię tajemniczy tytuł posta, który bynajmniej nie odnosi się do tego że 'jeszcze jeden wpis powstał' ale do tego, że dokładnie 1 egzamin dzieli mnie od szczęśliwego zakończenia przygody na Bilkent!

Pozostaje więc niniejszym postawić sobie pytanie: czy chcę wracać?
Po głębszym zastanowieniu i zapiciu tej myśli sokiem winogronowo-wiśniowo-czereśniowo-jabłkowo-granatowym zdecyduję się udzielić odpowiedzi przeczącej.
Co prawda Turcja nie rzuciła mnie na kolana, ale na tyle mi się tutaj podoba, że z chęcią bym tu został dłużej.
Ale life is brutal, trzeba te studia kiedyś skończyć, i choć cały czas usilnie staram się znaleźć pretekst do wzięcia dziekanki, na razie nie wychodzi :(

I wreszcie, co jeszcze tu będę robił zanim wyjadę?
a) no tak, wypadałoby wreszcie pójść do Muzeum Cywilizacji Anatolijskich w Ankarze, co zapewne uczynię w ten weekend
b) zdecydowanie dobre wychowanie nakazuje nawiedzenie hamamu, co uczynię jak tylko ktoś jeszcze będzie chciał pójść, bo siedzenie tam samemu mija się z celem
c) co tu dużo mówić, między ostatnim egzaminem a wylotem mam ponad tydzień, i siedzieć w Ankarze nie zamierzam.
Gdzie więc będę, ano w Gruzji, przynajmniej na 99%, ostatni procent się pojawi jutro jak zakupię bilety.
Uwaga ważny news, bo nigdzie takiej informacji w necie znaleźć nie można.
Autobus relacji Ankara-Tbilisi kosztuje 70-75 TL (w jedną stronę) a podróż trwa 24 godziny.
Tak przynajmniej twierdzi Gruzin-współlokator. Pojedziemy, zobaczymy, opiszemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz