poniedziałek, 11 października 2010

Sprawozdanie z wycieczki do Kapadocji

Słowo się rzekło, minął weekend, a więc pora na relacje z wyjazdu do Kapadocji, uwaga, będą zdjęcia! ;)


Wszystko zaczęło się o 4 w nocy/nad ranem, bo dokładnie o tej porze wesoły autobus wyruszył z kampusu. W sumie to nie był to wesoły autobus, bo raczej wszyscy próbowali się trochę przespać, a że było nas w sumie może 30 osób wliczając w to miejscowy ESN to miejsca w autobusie było wystarczająco żeby w miarę swobodnie się rozłożyć.
Oczywiście - zimno. Tak, 2 stopnie to nie jest upał, ale czego się nie robi żeby zobaczyć kawałek świata.


Pierwszy przystanek nastąpił w okolicach 6 rano nad drugim co do wielkości jeziorem Turcji - Tuz Gölü, czyli po prostu jeziorem słonym. Fakt, jest duże, bo pomimo tego że w lecie w znacznej części wysycha, nie widzieliśmy drugiego brzegu.
Żeby zobrazować wielkość tego jeziora można je porównać do naszych Śniardw. Śniardwy mają powierzchnię prawie 114 km2, a to jeziorko w środku Anatolii 1600-2500 km2 w zależności od pory roku. Czyli że jest duże.
A do tego słone, zasolenie jest szacowane na 33% (dla porównania Może Martwe ma ok. 28%) i podobno na skale przemysłową pozyskuje się z niego sól.
Jak przechadzaliśmy się tam po takim rozpadającym się chodniczku nastało długo oczekiwane wydarzenie - wschód słońca
Razem ze słońcem pojawiła się nadzieje, że będzie cieplej, ale że przezornie sprawdziłem wcześniej prognozę pogody to wiedziałem że dużo lepiej nie będzie.
Ba, od 14 przewidywano opady w Kapadocji, zaraz się okaże czy mieli rację.


Dobra, najpierw słowo wstępne o Kapadocji.
To nie jest jedno miejsce, ale cały region, historyczna część Turcji. I na tym dość rozległym obszarze zdarzył się taki przypadek, że mają tutaj stosunkowo miękkie skały (tuf wulkaniczny) które na przestrzeni lat były fikuśnie kształtowane przez siły natury. A jak dodamy do tego działalność człowieka który zaczął sobie w tych skałach drążyć dziury żeby w nich mieszkać - otrzymujemy całkiem ciekawą kombinację.
Także to że ja byłem w Kapadocji, nie oznacza, że widziałem to samo co ktoś inny kto też tutaj był, ale zapewne przynajmniej część miejsc się pokryje bo stanowią żelazny punkt na trasie każdej wycieczki.


Pierwszy przystanek - nie mam pojęcia jak się nazywał, ale była to góra która prezentowała się następująco:
 


Czyli rewelacja :D
W środku tych pomieszczeń nic nie ma, gołe ściany i tyle, ale z zewnątrz wygląda to rewelacyjnie, a i widoki naokoło są niczego sobie :)
Można sobie poskakać po skała i włazić w dowolnie wybrane miejsce i nikogo to nie interesuje. Na dole niby jest facet z obsługi, ale pomimo tego że część z nas, w tym ja, nie mieliśmy 'kart muzealnych' (o nich później), to nie musieliśmy płacić za wejście - generalnie luzik.


Stamtąd udaliśmy się do jakiegoś wąwozu i bliżej nieznanej nazwie - każdym razie po raz kolejny okazało się, że wąwozy w Turcji są niczego sobie :)
Oczywiście wejście do doliny jest płatne, ale w tym właśnie miejscu trzeba wspomnieć o Müzekart, które studentów kosztuje 10TL a normalnych ludzi 20TL. Jest to karta ważna przez rok, która upoważnia do zwiedzania właściwie wszystkich ważniejszych i mniej ważnych muzeów w Turcji, a przynajmniej miejsc odwiedzanych przez turystów. Zwraca się już przy pierwszym użyciu, gdyż nierzadko cena biletu do muzeum czy innego miejsca jest wyższa niż koszt wyrobienia karty.
Razem z wałęsaniem się po wąwozie nadeszła długo wyczekiwana chwila - zaczęło padać. Nie trzeba dodawać, że padać zaczęło w momencie kiedy byliśmy akurat w punkcie najbardziej oddalonym od autokaru. Tak więc było zabawnie i mokro, ale jakoś udało nam się wrócić zanim ścieżka na dnie wąwozu zamieniła się w potok błota.


Kolejny przystanek - podziemne miasto, tym razem zrobiłem zdjęcie tabliczce:
więc możecie sobie przeczytać nazwę. Niestety pomimo tego, że tabliczka wyglądała interesująco, samo miasto to po prostu ciąg wydrążonych pod ziemią tuneli i większych pomieszczeń, goła skała, zero dekoracji/malunków itp, więc dla kogoś kto na ten przykład widział Wieliczkę to nie było to nic specjalnego. A więc jeżeli ktoś będzie kiedyś planował wycieczkę po Kapadocji, to można sobie to miejsce spokojnie odpuścić - wszystkie już opisane miejsca jak i te które tu się jeszcze pojawią są dużo lepsze i lepiej spędzić gdzie indziej więcej czasu niż fatygować się tutaj, żeby w ciągu 15min poprzeciskać się między skałami.


W międzyczasie przestało padać, a potem znowu zaczęło, więc już wszyscy mieli ochotę na koniec zwiedzania, a że taki był właśnie plan to udaliśmy się na lunch a następnie do hotelu.
hmm... hotel to raczej mało odpowiednia nazwa, pokoje to były wydrążone w skale dziury, łazienki na zewnątrz - generalnie a lato na pewno smerfne miejsce, ale przy niskich temperaturach i padającym deszczu mogę sobie wyobrazić lepsze miejscówki.
Jak widać, zaraz po przyjeździe na miejsce poszliśmy spać, co jak się okazało było najlepszym wyborem :)


Wieczór - zapowiadała się wielka wyżerka i popijawa i do tego za darmo (tzn. w cenie wycieczki). Pojechaliśmy do takiego lokalu dla turystów, jak przystało na Kapadocję, wydrążonego w skale po ziemią - dużo miejsca - stoły ułożone powiedziałbym w kształt słońca a na środku okrągły placyk na występy kulturalne.
Jeżeli chodzi o jedzenie to szału nie było, jeśli chodzi o alkohole również - ponieważ Rakı okazała się nie za dobra, to w polsko-fińskiej części stołu królować zaczęła cypryjska wódka zbożowa, która też nie okazała się rarytasem. Na szczęście mieli też piwo Efes więc narzekać nie można było :)
W międzyczasie na środku odbywały się różne przedstawienia, niestety jako że na tą okoliczność wyłączali światła to zdjęcia z tego się do niczego nie nadają, więc opis będzie słowny.
Na początek - wirujący derwicze - czyli faceci ubranie w białe wdzianka-sukienki wirujący wokół własnej osi. To była taka sekta muzułmańska gdyż w ten sposób wpadali oni w trans i łączyli się z Allahem. Teraz to już tylko show dla turystów, a że te ziomki w restauracji nie były chyba najlepsze - to wrażenie było umiarkowane. Jak uda mi się wyskoczyć kiedyś do Konyi to przy odrobinie szczęścia może zobaczę profesjonalistów ;)
Potem pojawiła się grupka taneczna która zmieniał stroje i tańczyła różne dziwne rzeczy odgrywając chyba przy okazji jakieś weselne zwyczaje.
No a na deser pojawiła się pani wywijająca brzuchem. Ale nawet nie chodzi o samą panią, tylko o to, że po jej występie wyciągała kilku facetów zza stołów żeby sobie też potańczyli. Nie trzeba dodawać, że trafiło i na mnie. Oczywistą oczywistością pozostaje fakt, że mój występ rozgrzał publiczność, podobno został nawet utrwalony przez któregoś z erasmusów, na całe szczęście na razie na fb tego nie ma, więc jest dobrze :)
Jeżeli chodzi o atrakcje wieczoru to później już nic ciekawego się nie odbyło - trochę jedzenia, picia, i do hotelu.


Niedziela.
Na całe szczęście pogoda się poprawiła, prawie bezchmurne niebo i do tego trochę cieplej, więc od razu samopoczucie się poprawiło.
Pierwszy przystanek - znowu góra z dziurami:
Na żywo wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciu, i pomimo tego że przez dwa dni atrakcją było oglądania kamieni to bynajmniej mi się to nie znudziło. I ponownie można włazić absolutnie wszędzie - widoczki miód malinka.


Kolejny punkt wycieczki - zakłady ceramiczne gdzie z gliny robią różne naczynia. Gdyby nie to że już w takich miejscach byłem to może byłoby to ciekawsze, a tak, i owszem, ładnie to wygląda, ale można było sobie tą wizytę darować.
 


Za to następny przystanek - Dolina Göreme zdecydowanie nadaje się do polecenia. Niby ponownie skały i wydrążone w nich dziury służące za mieszkania czy kościoły - ale wygląda to rewelacyjnie. Co ja będę opisywał, jak można powrzucać fotencje:
 
 
Generalnie - rewelacja!
Na koniec odwiedziliśmy eszcze dwa miejsca, tym razem nie tyle z pozostałością ludzkich osiedli co po prostu z dziwnymi skałami:
 
 
No i to by było na tyle - do autobusu i powrót do Ankary, na kampusie byliśmy w okolicach 10 wieczorem.


Pomimo lipnej pogody w sobotę był to zdecydowanie świetny weekend, a Kapadocja zdecydowanie nadaje się na miejsce warte polecenia. Można tam spędzić więcej czasu niż 2 dni, pewnie i tydzień by nie starczył żeby obejrzeć wszystkie ciekawe miejsca.
Jeżeli ktoś tam się kiedyś wybierze, a do tego będzie przy kasie, to super pomysłem jest wycieczka balonem - to  jedno z najlepszych miejsc na świecie na takie imprezy - widoki z góry są na pewno jeszcze lepsze niż z dołu.


Koniec, teraz powrót do szarej codzienności, kolejne readingi i zajęcia. Ale do czasu, jeszcze kilka miejsc czeka na to, żeby je odwiedzić :)

2 komentarze:

  1. nooo!!!!!!!!!! i wish this was in english!!

    OdpowiedzUsuń
  2. haha, unfortunately ;P
    and I'm afraid google translator won't be much handy ;)

    OdpowiedzUsuń