wtorek, 14 września 2010

Orientation Week, 1-8 września 2010

...czyli poznawania absolutnie wszystkiego


Jak przystało na porządne Orientation, w ciągu tygodnia udało nam się pozwiedzać kampus (o samej uczelni będzie jeszcze czas napisać), poznać innych erasmusów tudzież nieerasmusowych studentów przyjezdnych, pozwiedzać trochę Ankarę i generalnie oswoić się z miejscem i ludźmi.

Panorama centrum Ankary z Atakule (teoretycznie nie wolno robić zdjęć)
W tak zwanym międzyczasie razem z Hiszpanem i Słowaczką znaleźliśmy sobie mieszkanie w celu w nim wspólnego zamieszkania - duże, fakt, w dobrej lokalizacji - też fakt, ale za to jeżeli chodzi o jakość zawartości to szału ni ma.


W kolejnym międzyczasie zorientowałem się, że dojście do przystanku uczelnianego autobusu zajmuje ok. 20min (po drodze mija się chyba z 10 różnych ambasad, w tym naszą), a sam dojazd autobusem w zależności od ruchu od 20 do niemal 50 minut - i tu właśnie pojawiły się pierwsze wątpliwości co do tego gdzie zamieszkać.
Ponadto w mieszkaniu nie było neta, więc umówiliśmy się za pośrednictwem Turka z ziomkami z TTnet na jego założenie, oczywiście nie przyszli o umówionej porze, ani w ogóle tego dnia, ani następnego. Jednym słowem - Turcja.


Pora chyba na kilka nowych spostrzeżeń z Ankary:
- przejście przez ulicę to wyzwanie i wymaga nie lada zwinności, szybkości i wyczucia kiedy do można akurat przebiec między samochodami. Pieszy nie ma żadnych praw, kierowcy nigdy się nie zatrzymują, nawet jeśli tkwi się na środku jezdni. Odrobinę lepsza sytuacja jest jeżeli są światła, przy czym warto zaznaczyć, że na części skrzyżowań sygnalizację interpretuje się po europejsku (czerwone światło oznacza zakaz wjazdu na skrzyżowanie) a na innych po miejscowemu (czerwone światło oznacza iż należy ustąpić pierwszeństwa przejazdu lub też zachować ostrożność).
- miejscowi uważają Ankarę za zielone miasto - aczkolwiek ja mam pewne wątpliwości, fakt parków jest całkiem sporo, ale parkiem nazywa się już skupisko kilku drzew, trawy i fontanny
- ceny! generalnie liry wydaje się bardzo łatwo, jak złotówki. Tylko że 1 TLY = 2 PLN, a że cyferki na półkach są bardzo zbliżone do tych w Polsce, można śmiało założyć, że ceny za większość towarów są 2 razy wyższe niż u nas.


W takiej oto radosnej wakacyjnej atmosferze Orientation Week dobiegł końca, następny przystanek - wycieczka do Fethiye.

2 komentarze:

  1. Widzę, że ruch uliczny coś a la Indie :) Czyli ciekawie! A czy do/z autobusów też trzeba wskakiwać, bo się zatrzymują na sekundę? :P

    W mieszkaniu na bogato mówisz? Jakieś zdjęcie byś zapodał! Zwłaszcza tego Hiszpana :D

    Buziak prosto z czytelni! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że Hiszpan nie za bardzo zasługuje na umieszczenie tu jego zdjęcia ;P

    Autobusami nie jeździłem, ale z obserwacji wynika że się zatrzymują.
    Dolmusze też, tylko czasem na środku ulicy ;)

    OdpowiedzUsuń