wtorek, 14 września 2010

Flughafen München Franz Josef Strauß, 31 sierpnia 2010

3,5 godziny czekania na lotnisku na następny samolot to dokładnie tyle ile potrzeba, żeby gdzieś w głębi mózgu zaszły procesy myślowe których efektem jest jakże banalne stwierdzenie: taa... trzeba będzie założyć bloga

jak widać, od pomysłu do realizacji minęły dwa tygodnie, co jest związane z 2 czynnikami - brakiem czasu i brakiem dostępu do Internetu, ale mam nadzieję, że w ciągu kilku pojawią się tu relacji z pierwszych dni w Ankarze, a potem już pójdzie na bierząco ;)

Polska, a właściwie Niemcy, pożegnały mnie deszczem i dość niską temperaturą. Choć lotnisko w Dreźnie nie jest za duże, to zwłaszcza o 5 rano wydaje się bardziej przyjazne podróżnym niż nasze Okęcie, za to Monachium to już prawdziwy kolos, ale jak to w Niemczech wszystko ładnie oznakowane więc zgubić się nie sposób.

Czekając na samolot do Ankary próbowałem dwóch rzeczy:
1) w restauracji/sklepach/przy odprawie zagadywać do obsługi po niemiecku - ale dość szybko okazało się, że to nie jest dobry pomysł i konieczne było przejście na angielski
2) zastanowić się czy czuję się już jak erasmus, człowiek który na 5 miesięcy porzuca swoją uczelnię, znajomych i właściwie całe dotychczasowe życie po to, żeby przeżyć bliżej nieokreśloną przygodę w kraju w którym nigdy nie był, z ludźmi których w ogóle nie zna i do tego jeszcze w obcym kulturowo środowisku

Z zastanawiania się też wiele nie wyszło i po dłuższej chwili stwierdziłem, że jeżeli coś czuję - to jest to głód.

Czy zatem czuję już ducha erasmusa?
Nie, zdecydowanie nie, nie w Monachium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz