Jak zapowiadałem, w ten weekend który w Turcji był długi (piątek to Dzień Republiki) - wybrałem się do Izmiru.
I działo się, nawet więcej niż powinno. Anyway, do rzeczy.
Razem z Amerykanką i Finką postanowiliśmy wziąć nocny pociąg z Ankary do Izmiru. Teoretycznie wyjeżdża on o 17.30 a do stacji Alsancak w Izmirze przyjeżdża po 8 rano (jak łatwo policzyć to ponad 14h jazdy), i to zakładając że pojedzie planowo, co jak się później okazało było błędnym założeniem.
Można oczywiście pojechać autobusem - jest szybciej (i drożej), a do tego korzyść z przyjechania do Izmiru o 5 czy 6 rano jest dość znikoma, więc wybór padł na pociąg.
A do tego - kuszetka - żeby w cywilizowanych warunkach się przespać. A warunki przeszły nasze oczekiwanie.
Pociągi w Turcji może są wolne (poza koleją wysokich prędkości łączącą Istambuł z Ankarą), ale za to przynajmniej w zachodniej części - wygodne.
W przedziale wielkości naszego polskiego znajdują się miejsca dla 4 osób, a do tego jak widać rozkładają się one do łóżek, które można podziwiać na tym pięknym zdjęciu:
Konduktorzy roznaszą wyprawną zapakowaną w foliowe worki pościel oraz poduszki - tak więc warunki miód malinka.
Do tego ładny i czysty wagon restauracyjny oraz toalety które niewiele mają wspólnego z naszymi. Jest czysto, jest papier toaletowy i ręczniki papierowe, woda w kranie, i specjalne takie papierowo-foliowe nakładki na muszle jeśli ktoś nie czuje się komfortowo siedząc na desce - czyli rewelacja.
Tak więc za przebycie trasy ok. 800km w całkiem przyjemnych warunkach należy zapłacić 30TL (ok. 60zł) - czyli taniocha.
Oczywiście koleje tureckie działają podobnie jak polskie, i nawet w drodze powrotnej kiedy na ich korzyść działała zmiana czasu nie udało im się przyjechać na czas. Tak też było w drodze do Izmiru - opóźnienie ok. 2h, ale jako że w hotelu i tak check-in dopiero od południa to zbytnio nam to nie przeszkadzało.
Do bani była za to pogoda. Jak śpiewał Kazik ten dzień przywitał nas ulewą, co oznaczała po prostu zalany Izmir:
Pomijam fakt że czasem się nie dało przejść przez ulicę bo było po kolana wody, ale wylewała się ona na chodniki, sklepy mieszczące się w takich quasi-piwnicach były zalane - generalnie masakra.
Na całe szczęście przestało padać i woda powoli opadała, także włócząc się powoli dotarliśmy do naszego hotelu. Właśnie sobie uświadomiłem, że nie zrobiłem żadnego zdjęcia w hotelu, ale może dziewczyny coś mają. Hotel jak to tani hotel - 3 łóżka w pokoju, jedna szafa, mały telewizorek gdzie jedynym anglojęzycznym kanałem była Al-Jazeera oraz łazienka - dość obskurna z sypiącą się z sufitu farbą - ale na weekend starczy.
Tak więc po szybkim prysznicu poszliśmy na miasto!
Okazało się że samo centrum Izmiru nie jest takie duże, oraz, że tak naprawdę fajnie się spaceruje, ale miejsc przeznaczonych do zwiedzania za wiele nie ma.
Na nabrzeżu znajduje się całkiem ładny mały meczet i orientalna wieża zegarowa:
Jak widać, jako że był to dzień przed Dniem Republiki, całe miasto było obwieszone flagami. Czegoś takiego w Polsce nie ma, nasze wywieszanie flag w święta na budynkach publicznych albo czasem prywatnych domach w ogóle nie dorównuje rozmachem temu jak to wygląda w Turcji.
Potem przespacerowaliśmy się pod górę do dwóch muzeów - archeologicznego i etnograficznego. Jak na mój gust nic tam ciekawego nie ma, aczkolwiek to pewnie syndrom europejskiego turysty który po zwiedzaniu największych muzeów w Paryżu czy Londynie niespecjalnie znajduje coś ciekawego w małych muzeach gdzieś na świecie. Tym bardziej, że prawda taka, że najciekawsze eksponaty z okolic Izmiru/Efezu/Pergamonu można oglądać w Berlinie.
Bazar. W Izmirze znajduje się jak na mój gust dość spory bazar z tysiącami sklepów gdzie można kupić wszystko od zwierząt przez tekstylia po broń. Oczywiście każdy stragan/sklep ma swoich naganiaczy, więc przedarcie się przez to wszystka nastręcza trochę problemów. Niby czytałem o tym w przewodniku i słyszałem od innych, ale jednak przeżycie tego samemu to zupełnie co innego, tym bardziej jeśli ktoś nie czuje się komfortowo gdy zaczepiają go ludzie na ulicy. Oto dwie wskazówki jak przetrwać na bazarze:
1) jeśli nie szuka się czegoś, to najlepiej nie przystawać przed wystawami tudzież nie zdradzać najmniejszych oznak zainteresowania czymkolwiek - jeśli taki handlarz wyczuje słabą ofiarę to ma się przechlapane
2) nie reagować na zaczepki w stylu 'hello my friend, how are you, where are you from' itp, jak się odpowie, wywiązuje się kilkuminutowa gadka bo taki facet nie odpuści i będzie szedł za tobą przez pół bazaru próbując zagadać
Jakoś udało nam się przedrzeć, po czym wpadliśmy na pomysł żeby zobaczyć ruiny starożytnej Agory. Po godzinie wałęsania się po Izmirze w górę i w dół, pytaniu ludzi, podążaniu za znakami, nie udało nam się tego znaleźć, więc poszliśmy na obiad.
I tutaj zapodaję zdjęcie tureckiego kebaba:
Pod mięchem w zależności od opcji może się znajdować ryż albo chleb. Coś co w naszym mniemaniu powinno się nazywać kebabem to Dürüm Döner - i przynajmniej w Izmirze za 2TL można dostać takie coś (mniej więcej coś jak nasz kebab w cienkim cieście tylko bez sosu) razem z napojem - i tu uwaga - najlepiej smakuje z ayranem.
W międzyczasie zauważyliśmy, że zbiera się na większą burzę i stwierdziliśmy że w takim razie wracamy do hotelu. Prawie nam się udało. Po chwili ulice znowu wyglądały tak:
Ale wreszcie, naokoło, udało się wrócić.
Oczywiście padać w międzyczasie przestało, więc postanowiliśmy wyjść wieczorem na browarka.
I trafiliśmy do jedynego w okolicy baru o tajemniczej nazwie "Leidis Bar" jak się okazało, było to miejsce nie tyle 'dla pań' co 'z paniami'. Ale zanim do tego doszliśmy, zamówiliśmy bo piwku. Od tego czasu do baru wchodzili tylko sami mężczyźni, a z zaplecza co jakiś czas wychodziły skąpo odziane panie. Do tego kelnerzy zaczęli nam podawać przystawki których nie zamawialiśmy, i o ile jeszcze pierwszą zjedliśmy, przy drugiej doszliśmy do (słusznego) wniosku, że się nie wypłacimy jak nam karzą za to zapłacić i poprosiliśmy o rachunek.
Nocny spacer po Izmirze nie przyniósł nic ciekawego poza pomnikiem nikogo innego jak Atatürka
Dzień drugi - Efez
Czyli kulminacja pobytu w Izmirze, kupiliśmy bilety na autokar do Efezu, tzw. service bus podwiózł nas na dworzec autobusowy, tam mały kebab na śniadanie, i do Efezu!
Po godzinnej przejażdżce zostaliśmy wysadzeni w okolicach takiego oto znaku:
Rewelacja, krótki spacerek i jesteśmy przy wejściu do Efezu (jeżeli ktoś jest niezorientowany to ruiny starożytnego miasta), sięgam do plecaka po portfel z Müzekart a tam... nie ma portfela...
Jako że byłem święcie przekonany, że nie ruszałem go z plecaka od kiedy wsiadłem do autokaru w Izmirze, doszedłem do wniosku, że może jakimś cudem wypadł gdy wyciągałem po drodze okulary słoneczne. Tak więc przeszedłem się tam i z powrotem do miejsca gdzie wysiadaliśmy z autokaru... i nic.
No co zrobić, jak już tu przyjechałem, to Efez i tak trzeba zobaczyć i tak, tak więc wybuliłem pożyczone 20TL na wejście (z Müzekart bym nic nie płacił) i zacząłem oglądać Efez.
W międzyczasie oglądania tych wszystkich pięknych, doszedłem do wniosku, że skoro nie wiem co się dzieje z moim portfelem to trzeba zablokować karty żeby sprawy jeszcze nie pogorszyć. Zaraz po tym oświeciło mnie, że w portfelu nie było tylko 200TL (ponad 400zł) ale także wszystkie dokumenty oraz moja polska karta SIM.
Trzeba przyznać, że Efez jest naprawdę wypasionym miejscem i wartym oglądnięcia, a zdjęcia wszystkiego nie oddają, ale na zakończenie zwiedzania jeszcze panoramiczne ujęcie amfiteatru:
Tuż po wyjściu zapoznałem się z miejscową żandarmerią z zapytaniem czy ktoś może nie przyniósł do nich portfela, jak się okazało, na darmo. Żeby jednak uzyskać oficjalne papierki które są potrzebne do wyrobienia nowych dokumentów konieczna jest wizyta na policji, a że komisariat znajdował się w pobliskiej miejscowości do której i tak mieliśmy się udać - ruszyliśmy na kolejny spacer, tym razem trochę dłuższy (będzie ze 6km). Oczywiście wszędzie pełno taksówek i dolmuszy którą chcą zedrzeć kasę z turystów.
W drodze do Selçuku zbiorowym wysiłkiem udało nam się przypomnieć nazwę firmy której autobusem przyjechaliśmy z do Efezu (piękna nazwa Kuşadası - Izmir), kiedy więc doratliśmy do samego Selçuku udało mi się na quasi dworcu autobusowym zdobyć numer do tej firmy (co zakrawa na cud, bo nie operuje ona z tego miasta, gość akurat znał). Stwierdziłem, że warto zadzwonić, bo może zostawiłem portfel w autobusie. Dość szybko jednak okazało się, że w innym języku niż turecki się tam nie pogada. Konieczne więc okazało się znalezienie jakiegoś turasa z dobrym angielskim, co okazało się dość trudne, wreszcie po obiedzie stwierdziłem że nie ma wyjścia - idę na policję. Tam oczywiście po angielsku też nikt nie mówi, ale panowie wyszli ze mną na ulicę i zaczęli szukać kogoś kto będzie się mógł ze mną dogadać.
Udało się, pojawił się facet z którym dało się pogadać, zadzwonił gdzie trzeba i... owszem, portfel mój został w autobusie.
Uff... będzie dobrze... tak przynajmniej sobie wtedy pomyślałem, facet dogadał się, że autobus z Kuşadası do Izmiru zatrzyma się w Selçuk gdzie ja sobie wsiądę i a) odzyskam portfel, b) wrócę do Izmiru.
Oczywiście jak to w Turcji, nic nie jest takie proste - zapomnieli dać kierowcy portfela, więc do odbioru miał być on następnego dnia na dworcu w Izmirze, za to nie skasowali mnie za przejazd autokarem do Izmiru, czyli zaoszczędziłem 10TL :D
Tutaj mała wzmianka u tureckich autobusach - nie są to złomowate stare gruchoty, ale porządne autokary, w czasie podróży podają kawę/herbatę/zimne napoje - tak więc naprawdę kulturka.
I tym magicznym sposobem dzień drugi pełen przeżyć dobiegł końca.
Dzień trzeci - ostatni.
Jako że wieczorem wracałem do Izmiru, a moja ekipa wybierała się na dalszą wyprawę do Pergamonu, musiałem się rano wymeldować z hotelu, co pociągało za sobą konieczność taszczenia ze sobą bagażu (w hotelu zostawić nie wolno, w pokoju znajomych też nie, bo ja się już wymeldowałem a oni nie wiadomo kiedy wrócą, a na żadnym z Izmirskich dworców nie ma przechowalni bagażu).
Tak więc dzień zacząłem od zwiedzania dworców w poszukiwaniu przechowalni bagażu, gdy okazało się, że to niemożliwe, udałem się na wycieczkę pod miasto do dworca autobusowego celem odebrania swojego portfela.
Udało się - nic nie zginęło, ani jedna lira!
Miód malinka, jedyne co pozostaje to zamówienie nowych kart płatniczych (raz zablokowanych odblokować się nie da).
Potem rozpocząłem ponowny obchód miasta, znalazłem wspomniany w przewodniku kościół który może i jest piękny w środku, ale niestety (jak wszystkie inne kościoły chrześcijańskie które widziałem w Turcji) zamknięty na cztery spusty.
No więc spacerowałem dalej, i doszedłem do wniosku, że pora popływać sobie promem na drugi koniec miasta, jak pomyślałem, tak zrobiłem, oto kilka fotencji:
Jak widać (lub nie) widoczki pierwsza klasa. Po powrocie nie zostało mi już tak wiele czasu do powrotnego pociągu, więc przespacerowałem się powoli w kierunku dworca, po drodze jedząc obiad i popijając świeżo wyciskany sok z granata (1TL szklanka - w Istambule podobno nawet po 5TL).
Po drodze zauważyłem pewien ciekawy przybytek o nazwie BurgerTurk z logo zadziwiająco podobnym do BurgerKinga... naprawdę nie wiem czemu się jeszcze do nich nie dobrali.
I to by było w sumie tyle.
Jak widać, działo się dużo, a nawet za dużo, ale co zrobić. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się zostawić cokolwiek tak ważnego jak portfel w jakimś miejscu, i do tej pory nie wiem jak to się mogło stać.
Na zakończenie jeszcze fotka tablicy z pociągu:
Oraz pożegnalne zdjęcie stacji w Izmirze:
I tyle.
Następna wycieczka - pewnie za 2 tygodnie, mam nadzieję, już bez dodatkowych atrakcji oraz z nowymi kartami płatniczymi.
niedziela, 31 października 2010
wtorek, 26 października 2010
Wydarzyło się nic
Dla żądnych nowych postów czytelników tego bloga,
nic nie pisałem, bo nic się nie działo, i w sumie nic nie napiszę, bo nic się nie dzieje.
Ale będzie się działo.
Jak już zapewne wspominałem, podczas nadchodzącego długiego weekendu wybieram się do Izmiru na całe 3 dni i w związku z tym dokonam haniebnego czynu i po raz pierwszy w tym semestrze nie przyjdę na zajęcia.
Mam nadzieję, że mimo to sobie beze mnie poradzą.
Ale co się robi przed wyjazdem na 3 dni na drugi koniec Turcji (taa, pociąg w postaci Ekspresu jedzie 13 godzin)?
Sprawdza się pogodę!
Pierwsze co - stara i dobra weather underground
nic nie pisałem, bo nic się nie działo, i w sumie nic nie napiszę, bo nic się nie dzieje.
Ale będzie się działo.
Jak już zapewne wspominałem, podczas nadchodzącego długiego weekendu wybieram się do Izmiru na całe 3 dni i w związku z tym dokonam haniebnego czynu i po raz pierwszy w tym semestrze nie przyjdę na zajęcia.
Mam nadzieję, że mimo to sobie beze mnie poradzą.
Ale co się robi przed wyjazdem na 3 dni na drugi koniec Turcji (taa, pociąg w postaci Ekspresu jedzie 13 godzin)?
Sprawdza się pogodę!
Pierwsze co - stara i dobra weather underground
Hmm... zapowiada się boski czwartek i piątek. Ale spoko, przynajmniej będzie ciepło
Ale dla pewności zaglądamy na Yahoo! Weather
Tu już sytuacja zwłaszcza w piątek wygląda lepiej!
Ale tak żeby nabrać większego oglądu sytuacji - pora na BBC Weather
Ha, wreszcie! Tylko małe opady w czwartek i pogodnie w piątek! I do tego jak ciepło!
Rewelacja, i tego się trzymajmy.
W sumie na tym miałem skończyć, jeżeli ktoś jest zawiedziony bo chciał poświęcić więcej czasu na czytanie, naprawdę polecam przeglądnięcie linków, zwłaszcza Rybiński był ciekawy w ubiegłym tygodniu.
A do tego dzięki Malwinie się dowiedziałem że The Economist w zeszłotygodniowym wydaniu ma raport na temat Turcji, więc można sobie co nie co poczytać na ich stronach (oczywiście za darmo nie ma całego).
Z tą uwagą, że Economist to jednak z najbardziej protureckich gazet w Europie, więc trochę dystansu do tego co piszą nie zaszkodzi.
A kiedy wrzucałem te obrazki z pogodą zauważyłem że na pulpicie mam jeszcze jedną ciekawą grafikę która obecnie robi za tapetę na moim pulpicie:
Czyli nocne zdjęcie Ziemi, chociaż w takiej miniaturowej formie niewiele pewnie widać, to rzuca się w oczy czarna Afryka.
No dobra, to by było tyle, więcej zapewne po powrocie z Izmiru, czyli gdzieś w okolicach niedzieli/poniedziałku/wtorku
poniedziałek, 18 października 2010
Takie poniedziałki to ja rozumiem
Na dżem dobry polecam zajrzeć tutaj http://www.youtube.com/watch?v=t9G4pWXKvKA
i od razu się człowiek uśmiecha :)
Dlaczego ten poniedziałek był tudzież jest niczego sobie to za chwilę, tymczasem wypadałoby coś napisać co się działo przez ostatni tydzień.
A działo się... NIC.
A żeby być bardziej konkretnym - to cały tydzień padało, a to z kolei bezpośrednio implikuje fakt iż nic się nie działo - aktywność życiowa została ograniczona do pojawiania się na uczelni i wycieczce na środowego browara do miasta.
Przy okazji dowcip zagadka.
Wyobraźmy sobie sytuację, że spacerujemy sobie po mieście, i niby widać i słychać, że będzie burza, ale jakoś specjalnie nam to nie przeszkadza. Ot, niby mamy na sobie kurtkę przeciwdeszczową, tak na wszelki wypadek, ale beztrosko przechadzamy się po ulicach.
A tu nagle zaczyna padać.
I teraz miejsce na dowcip-zagadkę. Ile czasu stania na deszczu potrzeba żeby przemoczyć z gruba wszystkie warstwy ubrania i buty, zakładając że posiada się kurtkę która teoretycznie przez pewien czas powinna posiadać właściwości wodoodporne?
Otóż nie liczyłem, ale trwa to od 5 do 10 sekund. Po kolejnych 10 sekundach udaje się niby znaleźć jakieś zadaszenie, ale w sumie to już nie ma po co.
Oczywiście po 5 minutach jest już po ulewie, ale jak to w górach, ulicami płyną potoki deszczówki, więc gdyby ostał się ktoś z suchymi butami to nie ma szans.
Anegdotka co się rozumie samo przez się została wymyślona na poczekaniu i wszelkie podobieństwo to prawdziwych osób lub sytuacji jest przypadkowe.
Ale jako że postanowiłem sobie że nie będę w weekend siedział w akademiku tylko chociaż powałęsam się po mieście, tak też zrobiłem.
Nie w sobotę, bo w sobotę tradycyjnie padało, ale w niedzielę, bo nie padało, co powoli zaczyna zakrawać tutaj na duży cud.
Potwierdziły się wielokrotnie tutaj wcześniej pisane słowa iż Ankara to taka wielka dziura w której za dużo nie ma, ale mimo to podczas popołudniowego spaceru po wycinku miasta udało mi się znaleźć dwa interesujące obiekty.
Pierwszy to Gençlik Park, czyli całkiem ładny park ze sporawym stawem na środku i odrobiną drzew naokoło:
Na zdjęciu prezentuje się trochę gorzej niż w rzeczywistości, naprawdę obiekt niczego sobie, powiem więcej, przydałby się taki park w Wawie.
A nieopodal parku znajduje się chyba jedyny poza Kazachstanem pomnik Nazarbajeva:
Niestety nie mam pojęcia z jakiej okazji powstał, ani czym się Nazarbajev zasłużył dla Turcji, ale siedzi sobie wygodnie na foteliku przy Atatürk Bulvarı.
Interesujące.
Za to jak już się zawijałem na autobus żeby wracać na kampus, to na środku jednego ze skrzyżowań zobaczyłem kolejny symbol Ankary, a mianowicie taki oto pomniczek:
Wygląda jak bardziej odpicowana wersja pomnika zwierząt rzeźnych jaki mamy we Wrocku, ale nie do końca.
Został on wybudowany w latach '70 i przedstawia Hetyckich bożków. Powstał w celu upamiętnienia pierwszej znanej cywilizacji która rozwinęła się w Anatolii i przez długi czas ten właśnie symbol służył jako nieoficjalne logo Ankary.
Generalnie można podsumować, że w Ankarze zostały mi jeszcze dwa miejsca do zaliczenia:
1) Muzeum Cywilizacji Anatolijskich o którym już wcześniej pisałem
2) hamam dowolnie wybrany, czyli innymi słowy łaźnia turecka, podobno warto przynajmniej raz się wybrać
No i to chyba tyle.
aaaa, nie, miałem coś napisać o poniedziałku.
Otóż poniedziałek ten dzisiejszy był udany z kilku powodów: pierwszy raz mieliśmy dzisiaj tak naprawdę poważną dyskusję na zajęciach o relacjach Turcji z UE. Wydaje mi się, wymiana maili z wykładowcą poskutkowała i dzisiaj zamiast nudnego wykłady była naprawdę świetna dyskusja o wartościach europejskich i tureckich, w dużej mierze oparta na karykaturach Mahometa - rewelacja, takie zajęcia mógłbym mieć codziennie.
Po drugie mieliśmy dzisiaj całkiem ładną pogodę. Co prawda byłem chyba jedynym osobnikiem na kampusie w T-shircie, ale naprawdę było ciepło, słonecznie i przyjemnie. Było, bo już nie jest, a od jutra ma padać i tak przez cały tydzień.
A na dokładkę odwołano mi popołudniowy więc mogłem po prostu leżakować na trawie przed akademikami - miód malinka.
Ale niestety jutro jest wtorek, w wtorki oznaczają zajęcia od 08.40 do 19.30, tak, tak, niby mam okienka, ale mimo wszystko nie jest to mój ulubiony dzień.
Czy jest szansa aby ten weekend był jakiś bardziej turystyczno-wycieczkowy?
Raczej nie, bo w piątek mamy wielką erasmusową imprezę, więc pewnie w weekend po prostu pofatyguję się wreszcie do tego muzeum i tyle.
Za to za niecałe 2 tygodnie mamy długi weekend 4 dniowy z okazji Dnia Republiki, więc wtedy już na pewno ruszę tyłek z Ankary :)
A tymczasem, borem, lasem, do następnego razu!
i od razu się człowiek uśmiecha :)
Dlaczego ten poniedziałek był tudzież jest niczego sobie to za chwilę, tymczasem wypadałoby coś napisać co się działo przez ostatni tydzień.
A działo się... NIC.
A żeby być bardziej konkretnym - to cały tydzień padało, a to z kolei bezpośrednio implikuje fakt iż nic się nie działo - aktywność życiowa została ograniczona do pojawiania się na uczelni i wycieczce na środowego browara do miasta.
Przy okazji dowcip zagadka.
Wyobraźmy sobie sytuację, że spacerujemy sobie po mieście, i niby widać i słychać, że będzie burza, ale jakoś specjalnie nam to nie przeszkadza. Ot, niby mamy na sobie kurtkę przeciwdeszczową, tak na wszelki wypadek, ale beztrosko przechadzamy się po ulicach.
A tu nagle zaczyna padać.
I teraz miejsce na dowcip-zagadkę. Ile czasu stania na deszczu potrzeba żeby przemoczyć z gruba wszystkie warstwy ubrania i buty, zakładając że posiada się kurtkę która teoretycznie przez pewien czas powinna posiadać właściwości wodoodporne?
Otóż nie liczyłem, ale trwa to od 5 do 10 sekund. Po kolejnych 10 sekundach udaje się niby znaleźć jakieś zadaszenie, ale w sumie to już nie ma po co.
Oczywiście po 5 minutach jest już po ulewie, ale jak to w górach, ulicami płyną potoki deszczówki, więc gdyby ostał się ktoś z suchymi butami to nie ma szans.
Anegdotka co się rozumie samo przez się została wymyślona na poczekaniu i wszelkie podobieństwo to prawdziwych osób lub sytuacji jest przypadkowe.
Ale jako że postanowiłem sobie że nie będę w weekend siedział w akademiku tylko chociaż powałęsam się po mieście, tak też zrobiłem.
Nie w sobotę, bo w sobotę tradycyjnie padało, ale w niedzielę, bo nie padało, co powoli zaczyna zakrawać tutaj na duży cud.
Potwierdziły się wielokrotnie tutaj wcześniej pisane słowa iż Ankara to taka wielka dziura w której za dużo nie ma, ale mimo to podczas popołudniowego spaceru po wycinku miasta udało mi się znaleźć dwa interesujące obiekty.
Pierwszy to Gençlik Park, czyli całkiem ładny park ze sporawym stawem na środku i odrobiną drzew naokoło:
Na zdjęciu prezentuje się trochę gorzej niż w rzeczywistości, naprawdę obiekt niczego sobie, powiem więcej, przydałby się taki park w Wawie.
A nieopodal parku znajduje się chyba jedyny poza Kazachstanem pomnik Nazarbajeva:
Niestety nie mam pojęcia z jakiej okazji powstał, ani czym się Nazarbajev zasłużył dla Turcji, ale siedzi sobie wygodnie na foteliku przy Atatürk Bulvarı.
Interesujące.
Za to jak już się zawijałem na autobus żeby wracać na kampus, to na środku jednego ze skrzyżowań zobaczyłem kolejny symbol Ankary, a mianowicie taki oto pomniczek:
Wygląda jak bardziej odpicowana wersja pomnika zwierząt rzeźnych jaki mamy we Wrocku, ale nie do końca.
Został on wybudowany w latach '70 i przedstawia Hetyckich bożków. Powstał w celu upamiętnienia pierwszej znanej cywilizacji która rozwinęła się w Anatolii i przez długi czas ten właśnie symbol służył jako nieoficjalne logo Ankary.
Generalnie można podsumować, że w Ankarze zostały mi jeszcze dwa miejsca do zaliczenia:
1) Muzeum Cywilizacji Anatolijskich o którym już wcześniej pisałem
2) hamam dowolnie wybrany, czyli innymi słowy łaźnia turecka, podobno warto przynajmniej raz się wybrać
No i to chyba tyle.
aaaa, nie, miałem coś napisać o poniedziałku.
Otóż poniedziałek ten dzisiejszy był udany z kilku powodów: pierwszy raz mieliśmy dzisiaj tak naprawdę poważną dyskusję na zajęciach o relacjach Turcji z UE. Wydaje mi się, wymiana maili z wykładowcą poskutkowała i dzisiaj zamiast nudnego wykłady była naprawdę świetna dyskusja o wartościach europejskich i tureckich, w dużej mierze oparta na karykaturach Mahometa - rewelacja, takie zajęcia mógłbym mieć codziennie.
Po drugie mieliśmy dzisiaj całkiem ładną pogodę. Co prawda byłem chyba jedynym osobnikiem na kampusie w T-shircie, ale naprawdę było ciepło, słonecznie i przyjemnie. Było, bo już nie jest, a od jutra ma padać i tak przez cały tydzień.
A na dokładkę odwołano mi popołudniowy więc mogłem po prostu leżakować na trawie przed akademikami - miód malinka.
Ale niestety jutro jest wtorek, w wtorki oznaczają zajęcia od 08.40 do 19.30, tak, tak, niby mam okienka, ale mimo wszystko nie jest to mój ulubiony dzień.
Czy jest szansa aby ten weekend był jakiś bardziej turystyczno-wycieczkowy?
Raczej nie, bo w piątek mamy wielką erasmusową imprezę, więc pewnie w weekend po prostu pofatyguję się wreszcie do tego muzeum i tyle.
Za to za niecałe 2 tygodnie mamy długi weekend 4 dniowy z okazji Dnia Republiki, więc wtedy już na pewno ruszę tyłek z Ankary :)
A tymczasem, borem, lasem, do następnego razu!
środa, 13 października 2010
Pogodowy news
Dżem dobry,
chciałem się tylko podzielić wspaniałymi wiadomościami na temat pogody w Ankarze:
Jak widać, ma się ocieplić!
Dziękuję i dobranoc
chciałem się tylko podzielić wspaniałymi wiadomościami na temat pogody w Ankarze:
Jak widać, ma się ocieplić!
Dziękuję i dobranoc
poniedziałek, 11 października 2010
Sprawozdanie z wycieczki do Kapadocji
Słowo się rzekło, minął weekend, a więc pora na relacje z wyjazdu do Kapadocji, uwaga, będą zdjęcia! ;)
Wszystko zaczęło się o 4 w nocy/nad ranem, bo dokładnie o tej porze wesoły autobus wyruszył z kampusu. W sumie to nie był to wesoły autobus, bo raczej wszyscy próbowali się trochę przespać, a że było nas w sumie może 30 osób wliczając w to miejscowy ESN to miejsca w autobusie było wystarczająco żeby w miarę swobodnie się rozłożyć.
Oczywiście - zimno. Tak, 2 stopnie to nie jest upał, ale czego się nie robi żeby zobaczyć kawałek świata.
Pierwszy przystanek nastąpił w okolicach 6 rano nad drugim co do wielkości jeziorem Turcji - Tuz Gölü, czyli po prostu jeziorem słonym. Fakt, jest duże, bo pomimo tego że w lecie w znacznej części wysycha, nie widzieliśmy drugiego brzegu.
Żeby zobrazować wielkość tego jeziora można je porównać do naszych Śniardw. Śniardwy mają powierzchnię prawie 114 km2, a to jeziorko w środku Anatolii 1600-2500 km2 w zależności od pory roku. Czyli że jest duże.
A do tego słone, zasolenie jest szacowane na 33% (dla porównania Może Martwe ma ok. 28%) i podobno na skale przemysłową pozyskuje się z niego sól.
Jak przechadzaliśmy się tam po takim rozpadającym się chodniczku nastało długo oczekiwane wydarzenie - wschód słońca
Razem ze słońcem pojawiła się nadzieje, że będzie cieplej, ale że przezornie sprawdziłem wcześniej prognozę pogody to wiedziałem że dużo lepiej nie będzie.
Ba, od 14 przewidywano opady w Kapadocji, zaraz się okaże czy mieli rację.
Dobra, najpierw słowo wstępne o Kapadocji.
To nie jest jedno miejsce, ale cały region, historyczna część Turcji. I na tym dość rozległym obszarze zdarzył się taki przypadek, że mają tutaj stosunkowo miękkie skały (tuf wulkaniczny) które na przestrzeni lat były fikuśnie kształtowane przez siły natury. A jak dodamy do tego działalność człowieka który zaczął sobie w tych skałach drążyć dziury żeby w nich mieszkać - otrzymujemy całkiem ciekawą kombinację.
Także to że ja byłem w Kapadocji, nie oznacza, że widziałem to samo co ktoś inny kto też tutaj był, ale zapewne przynajmniej część miejsc się pokryje bo stanowią żelazny punkt na trasie każdej wycieczki.
Pierwszy przystanek - nie mam pojęcia jak się nazywał, ale była to góra która prezentowała się następująco:
Czyli rewelacja :D
W środku tych pomieszczeń nic nie ma, gołe ściany i tyle, ale z zewnątrz wygląda to rewelacyjnie, a i widoki naokoło są niczego sobie :)
Można sobie poskakać po skała i włazić w dowolnie wybrane miejsce i nikogo to nie interesuje. Na dole niby jest facet z obsługi, ale pomimo tego że część z nas, w tym ja, nie mieliśmy 'kart muzealnych' (o nich później), to nie musieliśmy płacić za wejście - generalnie luzik.
Stamtąd udaliśmy się do jakiegoś wąwozu i bliżej nieznanej nazwie - każdym razie po raz kolejny okazało się, że wąwozy w Turcji są niczego sobie :)
Oczywiście wejście do doliny jest płatne, ale w tym właśnie miejscu trzeba wspomnieć o Müzekart, które studentów kosztuje 10TL a normalnych ludzi 20TL. Jest to karta ważna przez rok, która upoważnia do zwiedzania właściwie wszystkich ważniejszych i mniej ważnych muzeów w Turcji, a przynajmniej miejsc odwiedzanych przez turystów. Zwraca się już przy pierwszym użyciu, gdyż nierzadko cena biletu do muzeum czy innego miejsca jest wyższa niż koszt wyrobienia karty.
Razem z wałęsaniem się po wąwozie nadeszła długo wyczekiwana chwila - zaczęło padać. Nie trzeba dodawać, że padać zaczęło w momencie kiedy byliśmy akurat w punkcie najbardziej oddalonym od autokaru. Tak więc było zabawnie i mokro, ale jakoś udało nam się wrócić zanim ścieżka na dnie wąwozu zamieniła się w potok błota.
Kolejny przystanek - podziemne miasto, tym razem zrobiłem zdjęcie tabliczce:
więc możecie sobie przeczytać nazwę. Niestety pomimo tego, że tabliczka wyglądała interesująco, samo miasto to po prostu ciąg wydrążonych pod ziemią tuneli i większych pomieszczeń, goła skała, zero dekoracji/malunków itp, więc dla kogoś kto na ten przykład widział Wieliczkę to nie było to nic specjalnego. A więc jeżeli ktoś będzie kiedyś planował wycieczkę po Kapadocji, to można sobie to miejsce spokojnie odpuścić - wszystkie już opisane miejsca jak i te które tu się jeszcze pojawią są dużo lepsze i lepiej spędzić gdzie indziej więcej czasu niż fatygować się tutaj, żeby w ciągu 15min poprzeciskać się między skałami.
W międzyczasie przestało padać, a potem znowu zaczęło, więc już wszyscy mieli ochotę na koniec zwiedzania, a że taki był właśnie plan to udaliśmy się na lunch a następnie do hotelu.
hmm... hotel to raczej mało odpowiednia nazwa, pokoje to były wydrążone w skale dziury, łazienki na zewnątrz - generalnie a lato na pewno smerfne miejsce, ale przy niskich temperaturach i padającym deszczu mogę sobie wyobrazić lepsze miejscówki.
Jak widać, zaraz po przyjeździe na miejsce poszliśmy spać, co jak się okazało było najlepszym wyborem :)
Wieczór - zapowiadała się wielka wyżerka i popijawa i do tego za darmo (tzn. w cenie wycieczki). Pojechaliśmy do takiego lokalu dla turystów, jak przystało na Kapadocję, wydrążonego w skale po ziemią - dużo miejsca - stoły ułożone powiedziałbym w kształt słońca a na środku okrągły placyk na występy kulturalne.
Jeżeli chodzi o jedzenie to szału nie było, jeśli chodzi o alkohole również - ponieważ Rakı okazała się nie za dobra, to w polsko-fińskiej części stołu królować zaczęła cypryjska wódka zbożowa, która też nie okazała się rarytasem. Na szczęście mieli też piwo Efes więc narzekać nie można było :)
W międzyczasie na środku odbywały się różne przedstawienia, niestety jako że na tą okoliczność wyłączali światła to zdjęcia z tego się do niczego nie nadają, więc opis będzie słowny.
Na początek - wirujący derwicze - czyli faceci ubranie w białe wdzianka-sukienki wirujący wokół własnej osi. To była taka sekta muzułmańska gdyż w ten sposób wpadali oni w trans i łączyli się z Allahem. Teraz to już tylko show dla turystów, a że te ziomki w restauracji nie były chyba najlepsze - to wrażenie było umiarkowane. Jak uda mi się wyskoczyć kiedyś do Konyi to przy odrobinie szczęścia może zobaczę profesjonalistów ;)
Potem pojawiła się grupka taneczna która zmieniał stroje i tańczyła różne dziwne rzeczy odgrywając chyba przy okazji jakieś weselne zwyczaje.
No a na deser pojawiła się pani wywijająca brzuchem. Ale nawet nie chodzi o samą panią, tylko o to, że po jej występie wyciągała kilku facetów zza stołów żeby sobie też potańczyli. Nie trzeba dodawać, że trafiło i na mnie. Oczywistą oczywistością pozostaje fakt, że mój występ rozgrzał publiczność, podobno został nawet utrwalony przez któregoś z erasmusów, na całe szczęście na razie na fb tego nie ma, więc jest dobrze :)
Jeżeli chodzi o atrakcje wieczoru to później już nic ciekawego się nie odbyło - trochę jedzenia, picia, i do hotelu.
Niedziela.
Na całe szczęście pogoda się poprawiła, prawie bezchmurne niebo i do tego trochę cieplej, więc od razu samopoczucie się poprawiło.
Pierwszy przystanek - znowu góra z dziurami:
Na żywo wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciu, i pomimo tego że przez dwa dni atrakcją było oglądania kamieni to bynajmniej mi się to nie znudziło. I ponownie można włazić absolutnie wszędzie - widoczki miód malinka.
Kolejny punkt wycieczki - zakłady ceramiczne gdzie z gliny robią różne naczynia. Gdyby nie to że już w takich miejscach byłem to może byłoby to ciekawsze, a tak, i owszem, ładnie to wygląda, ale można było sobie tą wizytę darować.
Za to następny przystanek - Dolina Göreme zdecydowanie nadaje się do polecenia. Niby ponownie skały i wydrążone w nich dziury służące za mieszkania czy kościoły - ale wygląda to rewelacyjnie. Co ja będę opisywał, jak można powrzucać fotencje:
Generalnie - rewelacja!
Na koniec odwiedziliśmy eszcze dwa miejsca, tym razem nie tyle z pozostałością ludzkich osiedli co po prostu z dziwnymi skałami:
No i to by było na tyle - do autobusu i powrót do Ankary, na kampusie byliśmy w okolicach 10 wieczorem.
Pomimo lipnej pogody w sobotę był to zdecydowanie świetny weekend, a Kapadocja zdecydowanie nadaje się na miejsce warte polecenia. Można tam spędzić więcej czasu niż 2 dni, pewnie i tydzień by nie starczył żeby obejrzeć wszystkie ciekawe miejsca.
Jeżeli ktoś tam się kiedyś wybierze, a do tego będzie przy kasie, to super pomysłem jest wycieczka balonem - to jedno z najlepszych miejsc na świecie na takie imprezy - widoki z góry są na pewno jeszcze lepsze niż z dołu.
Koniec, teraz powrót do szarej codzienności, kolejne readingi i zajęcia. Ale do czasu, jeszcze kilka miejsc czeka na to, żeby je odwiedzić :)
Wszystko zaczęło się o 4 w nocy/nad ranem, bo dokładnie o tej porze wesoły autobus wyruszył z kampusu. W sumie to nie był to wesoły autobus, bo raczej wszyscy próbowali się trochę przespać, a że było nas w sumie może 30 osób wliczając w to miejscowy ESN to miejsca w autobusie było wystarczająco żeby w miarę swobodnie się rozłożyć.
Oczywiście - zimno. Tak, 2 stopnie to nie jest upał, ale czego się nie robi żeby zobaczyć kawałek świata.
Pierwszy przystanek nastąpił w okolicach 6 rano nad drugim co do wielkości jeziorem Turcji - Tuz Gölü, czyli po prostu jeziorem słonym. Fakt, jest duże, bo pomimo tego że w lecie w znacznej części wysycha, nie widzieliśmy drugiego brzegu.
Żeby zobrazować wielkość tego jeziora można je porównać do naszych Śniardw. Śniardwy mają powierzchnię prawie 114 km2, a to jeziorko w środku Anatolii 1600-2500 km2 w zależności od pory roku. Czyli że jest duże.
A do tego słone, zasolenie jest szacowane na 33% (dla porównania Może Martwe ma ok. 28%) i podobno na skale przemysłową pozyskuje się z niego sól.
Jak przechadzaliśmy się tam po takim rozpadającym się chodniczku nastało długo oczekiwane wydarzenie - wschód słońca
Razem ze słońcem pojawiła się nadzieje, że będzie cieplej, ale że przezornie sprawdziłem wcześniej prognozę pogody to wiedziałem że dużo lepiej nie będzie.
Ba, od 14 przewidywano opady w Kapadocji, zaraz się okaże czy mieli rację.
Dobra, najpierw słowo wstępne o Kapadocji.
To nie jest jedno miejsce, ale cały region, historyczna część Turcji. I na tym dość rozległym obszarze zdarzył się taki przypadek, że mają tutaj stosunkowo miękkie skały (tuf wulkaniczny) które na przestrzeni lat były fikuśnie kształtowane przez siły natury. A jak dodamy do tego działalność człowieka który zaczął sobie w tych skałach drążyć dziury żeby w nich mieszkać - otrzymujemy całkiem ciekawą kombinację.
Także to że ja byłem w Kapadocji, nie oznacza, że widziałem to samo co ktoś inny kto też tutaj był, ale zapewne przynajmniej część miejsc się pokryje bo stanowią żelazny punkt na trasie każdej wycieczki.
Pierwszy przystanek - nie mam pojęcia jak się nazywał, ale była to góra która prezentowała się następująco:
Czyli rewelacja :D
W środku tych pomieszczeń nic nie ma, gołe ściany i tyle, ale z zewnątrz wygląda to rewelacyjnie, a i widoki naokoło są niczego sobie :)
Można sobie poskakać po skała i włazić w dowolnie wybrane miejsce i nikogo to nie interesuje. Na dole niby jest facet z obsługi, ale pomimo tego że część z nas, w tym ja, nie mieliśmy 'kart muzealnych' (o nich później), to nie musieliśmy płacić za wejście - generalnie luzik.
Stamtąd udaliśmy się do jakiegoś wąwozu i bliżej nieznanej nazwie - każdym razie po raz kolejny okazało się, że wąwozy w Turcji są niczego sobie :)
Oczywiście wejście do doliny jest płatne, ale w tym właśnie miejscu trzeba wspomnieć o Müzekart, które studentów kosztuje 10TL a normalnych ludzi 20TL. Jest to karta ważna przez rok, która upoważnia do zwiedzania właściwie wszystkich ważniejszych i mniej ważnych muzeów w Turcji, a przynajmniej miejsc odwiedzanych przez turystów. Zwraca się już przy pierwszym użyciu, gdyż nierzadko cena biletu do muzeum czy innego miejsca jest wyższa niż koszt wyrobienia karty.
Razem z wałęsaniem się po wąwozie nadeszła długo wyczekiwana chwila - zaczęło padać. Nie trzeba dodawać, że padać zaczęło w momencie kiedy byliśmy akurat w punkcie najbardziej oddalonym od autokaru. Tak więc było zabawnie i mokro, ale jakoś udało nam się wrócić zanim ścieżka na dnie wąwozu zamieniła się w potok błota.
Kolejny przystanek - podziemne miasto, tym razem zrobiłem zdjęcie tabliczce:
więc możecie sobie przeczytać nazwę. Niestety pomimo tego, że tabliczka wyglądała interesująco, samo miasto to po prostu ciąg wydrążonych pod ziemią tuneli i większych pomieszczeń, goła skała, zero dekoracji/malunków itp, więc dla kogoś kto na ten przykład widział Wieliczkę to nie było to nic specjalnego. A więc jeżeli ktoś będzie kiedyś planował wycieczkę po Kapadocji, to można sobie to miejsce spokojnie odpuścić - wszystkie już opisane miejsca jak i te które tu się jeszcze pojawią są dużo lepsze i lepiej spędzić gdzie indziej więcej czasu niż fatygować się tutaj, żeby w ciągu 15min poprzeciskać się między skałami.
W międzyczasie przestało padać, a potem znowu zaczęło, więc już wszyscy mieli ochotę na koniec zwiedzania, a że taki był właśnie plan to udaliśmy się na lunch a następnie do hotelu.
hmm... hotel to raczej mało odpowiednia nazwa, pokoje to były wydrążone w skale dziury, łazienki na zewnątrz - generalnie a lato na pewno smerfne miejsce, ale przy niskich temperaturach i padającym deszczu mogę sobie wyobrazić lepsze miejscówki.
Jak widać, zaraz po przyjeździe na miejsce poszliśmy spać, co jak się okazało było najlepszym wyborem :)
Wieczór - zapowiadała się wielka wyżerka i popijawa i do tego za darmo (tzn. w cenie wycieczki). Pojechaliśmy do takiego lokalu dla turystów, jak przystało na Kapadocję, wydrążonego w skale po ziemią - dużo miejsca - stoły ułożone powiedziałbym w kształt słońca a na środku okrągły placyk na występy kulturalne.
Jeżeli chodzi o jedzenie to szału nie było, jeśli chodzi o alkohole również - ponieważ Rakı okazała się nie za dobra, to w polsko-fińskiej części stołu królować zaczęła cypryjska wódka zbożowa, która też nie okazała się rarytasem. Na szczęście mieli też piwo Efes więc narzekać nie można było :)
W międzyczasie na środku odbywały się różne przedstawienia, niestety jako że na tą okoliczność wyłączali światła to zdjęcia z tego się do niczego nie nadają, więc opis będzie słowny.
Na początek - wirujący derwicze - czyli faceci ubranie w białe wdzianka-sukienki wirujący wokół własnej osi. To była taka sekta muzułmańska gdyż w ten sposób wpadali oni w trans i łączyli się z Allahem. Teraz to już tylko show dla turystów, a że te ziomki w restauracji nie były chyba najlepsze - to wrażenie było umiarkowane. Jak uda mi się wyskoczyć kiedyś do Konyi to przy odrobinie szczęścia może zobaczę profesjonalistów ;)
Potem pojawiła się grupka taneczna która zmieniał stroje i tańczyła różne dziwne rzeczy odgrywając chyba przy okazji jakieś weselne zwyczaje.
No a na deser pojawiła się pani wywijająca brzuchem. Ale nawet nie chodzi o samą panią, tylko o to, że po jej występie wyciągała kilku facetów zza stołów żeby sobie też potańczyli. Nie trzeba dodawać, że trafiło i na mnie. Oczywistą oczywistością pozostaje fakt, że mój występ rozgrzał publiczność, podobno został nawet utrwalony przez któregoś z erasmusów, na całe szczęście na razie na fb tego nie ma, więc jest dobrze :)
Jeżeli chodzi o atrakcje wieczoru to później już nic ciekawego się nie odbyło - trochę jedzenia, picia, i do hotelu.
Niedziela.
Na całe szczęście pogoda się poprawiła, prawie bezchmurne niebo i do tego trochę cieplej, więc od razu samopoczucie się poprawiło.
Pierwszy przystanek - znowu góra z dziurami:
Na żywo wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciu, i pomimo tego że przez dwa dni atrakcją było oglądania kamieni to bynajmniej mi się to nie znudziło. I ponownie można włazić absolutnie wszędzie - widoczki miód malinka.
Kolejny punkt wycieczki - zakłady ceramiczne gdzie z gliny robią różne naczynia. Gdyby nie to że już w takich miejscach byłem to może byłoby to ciekawsze, a tak, i owszem, ładnie to wygląda, ale można było sobie tą wizytę darować.
Za to następny przystanek - Dolina Göreme zdecydowanie nadaje się do polecenia. Niby ponownie skały i wydrążone w nich dziury służące za mieszkania czy kościoły - ale wygląda to rewelacyjnie. Co ja będę opisywał, jak można powrzucać fotencje:
Generalnie - rewelacja!
Na koniec odwiedziliśmy eszcze dwa miejsca, tym razem nie tyle z pozostałością ludzkich osiedli co po prostu z dziwnymi skałami:
No i to by było na tyle - do autobusu i powrót do Ankary, na kampusie byliśmy w okolicach 10 wieczorem.
Pomimo lipnej pogody w sobotę był to zdecydowanie świetny weekend, a Kapadocja zdecydowanie nadaje się na miejsce warte polecenia. Można tam spędzić więcej czasu niż 2 dni, pewnie i tydzień by nie starczył żeby obejrzeć wszystkie ciekawe miejsca.
Jeżeli ktoś tam się kiedyś wybierze, a do tego będzie przy kasie, to super pomysłem jest wycieczka balonem - to jedno z najlepszych miejsc na świecie na takie imprezy - widoki z góry są na pewno jeszcze lepsze niż z dołu.
Koniec, teraz powrót do szarej codzienności, kolejne readingi i zajęcia. Ale do czasu, jeszcze kilka miejsc czeka na to, żeby je odwiedzić :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)