Po raz kolejny weekend okazał się doskonałym czasem na to, żeby nie tylko zagłębić się w materiały konieczne do przygotowania się do zajęć w nadchodzącym tygodniu, ale także żeby powozić się trochę po Ankarze, a dokładnie wybrać się do najstarszej dzielnicy miasta.
[uwaga: dzisiaj będą obrazki! ;)]
Na wstępie muszę wszystkich uświadomić że zanim Ankara stała się w 1923 roku stolicą, była, nie przymierzając, wioską, no a nawet jeśli nie wioską, to małym miastem sławnym z hodowli owiec. Także cała Ankara w tym czasie to dzisiejsza dzielnica Ulus.
Biorąc pod uwagę to jak bogatą historię mają tureckie ziemie, oraz fakt, że w Ankarze nie występują raczej wielkie trzęsienia ziemi, można by się było spodziewać olbrzymich ilości zabytków czy też innych rzeczy wartych obejrzenia.
Otóż nic bardziej mylnego, ale po kolei. Jako że Ulus zaczyna się tam, gdzie kończy się Atatürk Bulvarı, jak się można było spodziewać, pierwsze co nas tam może przywitać to... pomnik Atatürka oczywiście [jeżeli w ciągu miesiąca nie pojawi się post dedykowany Atatürkowi to trzeba mi o tym przypomnieć]
Pomnik, jak to pomnik, Atatürk na koniu w otoczeniu nieznanych żołnierzy walczących o niepodległość Turcji, całkiem zgrabne, aczkolwiek wszechobecne na tym placu gołębie dekorujące przy okazji pomnik trochę psują wrażenie.
Idziemy dalej, a jako że w Ankarze wszędzie jest pod górkę, a już zwłaszcza na Ulusie, to całodzienna przechadzka nabiera charakteru wyprawy.
Dalej dochodzimy to jednego z największych zabytków Ankary - kolumny cesarza Juliana Apostaty tudzież Flawiusza Juliana:
Hmm, no cóż... imponujące to to nie jest. Kolumna została przeniesiona z innego miejsca, i jak widać obecnie stoi na trawniku na środku ulicy. Nie jest ani duża, ani wysoka, ani zdobiona, po prostu jest. I to chyba wystarczy za cały komentarz.
Potem rozpoczęliśmy podejście pod najstarszą świątynię w Ankarze, czyli ruiny tego co było kiedyś rzymską świątynią. Z całej świątyni została tylko jedna ściana, która stoi tylko dlatego że podtrzymuje ją zbudowany tuż przy niej najstarszy meczet Ankary.
Niestety bliżej ruin podejść się nie da. Do malutkiego meczetu i owszem wejść można, ale na zdjęcia nie ma co liczyć. Z resztą fotografować też nie ma za bardzo czego. Meczet w środku ma wielkość może 5x5 i większość powierzchni zajmują nagrobki/trumny/coś podobnego jakiś starych duchownych. Miejsca jest tyle, że można wejść, popatrzeć i wyjść.
Oczywiście najważniejszą informacją na temat meczetu jest to, że kiedyś modlił się tam Atatürk.
Za to z okolic meczetu/świątyni widać całkiem ładnie cytadelę:
Nie ma co się jednak za bardzo napalać, bo tej części umocnień akurat zwiedzać nie można. Wielka szkoda bo jak niestety nie widać na zdjęciu, prezentuje się ona (cytadela) całkiem okazale i myślę, że mogłoby tam być ciekawie.
Można za to wejść na mniejsze umocnienia znajdujące się nieopodal:
Jak nie do końca widać, panorama Ankary z góry jest rewelacyjna. Całe miasto widać jak na tacy, calusieńkie. Co za to widać na tym zdjęciu doskonale, to absolutny brak zabezpieczeń. Tak, po tych murach się chodzi, tak, cała forteca wygląda tak samo - spaceruje się po tych murach, ale jako że nie ma żadnych barierek, a mury są dość wysokie, pojawiają się dodatkowe wrażenia. Jeżeli ktoś nie wierzy, oto kolejny fotos:
I bynajmniej nie jest tak, że my się wdrapaliśmy na jakieś niedostępne kawałki murów. Tam chodzą wszyscy.
Interesujące, nieprawdaż?
Tak, to by było na tyle jeśli chodzi o zwiedzanie Ulusu. Wrócę jeszcze kiedyś do tej dzielnicy, bo znajduje się tutaj najlepsze Ankarskie muzeum - Muzeum Cywilizacji Anatolijskich, aczkolwiek zaczynam nabierać przekonania, że w samej Ankarze tak naprawdę nie ma nic wartego zobaczenia. Ale co zrobić, może jestem za bardzo wybredny?
Warto zaznaczyć, że jest to najbardziej konserwatywna dzielnica Ankary - po raz pierwszy w Turcji widziałem kobiety ubrane w czador tudzież czarczaf czy jak to można jeszcze nazwać - generalnie czarne wdzianko z którego wystają tylko oczy. Za to niewątpliwym plusem Ulusu jest to, że jest to bodaj najtańsza dzielnica w mieście i poza tandetnymi dewocjonaliami czy pamiątkami można też znaleźć mnóstwo ciekawych rzeczy od przypraw po ubrania w przystępnych cenach.
To była sobota. W niedzielę natomiast prastarym słowiańskim zwyczajem udałem się na zakupy przy okazji planując zaglądnąć do pobliskiego meczetu:
Podobno w kompleksie budynków ma znajdować się nie tylko meczet, ale i także kościół i synagoga. Zaglądałem jednak wszędzie gdzie się dało i nic takiego nie znalazłem. A że obecna na miejscu ochrona poza tureckim żadnego języka nie uznaje, to nie udało się dowiedzieć czy faktycznie jest tu coś więcej niż meczet.
Sam meczet w środku wygląda całkiem zgrabnie, aczkolwiek zupełnie inaczej od Kocatepe - ot, takie nowoczesne miejsce kultu:
No dobra, jeżeli chodzi o zdjęcia i relacje z weekendu - to by było na tyle, teraz pora na luźne ciekawostki na tematy różne.
Ciekawostki na temat akademika:
niestety nie wiem jak wygląda codzienne życia w naszych akademikach, więc wszystko tutaj jest dla mnie ciekawostką :)
- korytarze/kuchnie/łazienki/toalety są kilka razy dziennie sprzątane
- raz w tygodniu sprzątane są też nasze pokoje - tj.odkurzanie+mycie podłogi+ścielenie łóżek+ścieranie kurzy jeśli półki nie są zawalone różnymi rzeczami+mycie okien - smerfnie
- większość toalet to niestety - dziury w ziemi. Na całe szczęście mamy też na piętrze normalne muszle, więc można pomedytować w klasycznym europejskim stylu.
Ciekawostki na temat centrów handlowych:
- na wejściu do centrum handlowego/kina/innego takiego albo przechodzimy przez bramkę, albo ochrona sprawdza na 'lizakiem', najprawdopodobniej sprawdzają czy nie wnosimy bomby
- samochody wjeżdżające na parking też są kontrolowane
- w weekendy można sobie posłuchać na żywo faceta grającego na fortepianie - tak się reklamuje orkiestra symfoniczna mojej uczelni
- przy wejściu do supermarketu (Real) znajduje się mapa z opisanymi regałami - gdybym znał turecki zapewne byłoby to przydatne
Ciekawostki trawiaste:
- sprinkler to jak na razie jedyne nowe angielski słówko którego się tu nauczyłem, a oznacza zwyczajny zraszacz służący do podlewania trawników - takich urządzeń na kampusie jest mnóstwo i zwłaszcza wieczorami trzeba uważać nie tylko przy chodzeniu na skróty - sprinklersy często 'podlewają' też chodniki
- trawa tutaj służy do tego, żeby z niej korzystać - chodzić, siedzieć, leżeć - czyli coś w Polsce zupełnie nie do pomyślenia
Taaa, to by było na tyle na dzisiaj. Nie wiem kiedy pojawi się jakiś następny post bo na zajęciach nic specjalnego się dzieje, a na kolejne wyprawy do dziwnych miejsc trzeba będzie poczekać do weekendu - może na widelcu znajdzie się wspomniane wyżej muzeum.
Za to za 2 tygodnie - Kapadocja. Oj będzie się działo...
wtorek, 28 września 2010
środa, 22 września 2010
Refleksje na temat zajęć
Najpierw zagadka: czy pokonując w deszczu odległość 300m można przemoczyć absolutnie wszystkie posiadane na sobie ubrania, wliczając bieliznę? Można.
Jak widać zagadka tym razem nie była trudna ;P
Na wstępie chcę zaznaczyć, że tym razem nie będzie żadnych zdjęć, więc jeśli ktoś tu zagląda żeby zobaczyć ładne obrazki to niestety nie tym razem.
Trzeba stwierdzić, że takiego rozprężenia jakie panuje na SGHu to tutaj nie da się uświadczyć.
Studia na naszej wspaniałej uczelni w wielkim skrócie polegają na tym, że przez cały semestr nie robi się absolutnie NIC, no, można chodzić na zajęcia, a potem w magiczny sposób w 2-3 tygodnie udaje się opanować materiał do wszystkich 10-15 egzaminów i wszystko pozaliczać.
Studia na Bilkent przypominają bardziej podstawówkę. Obecność na wszystkich zajęciach jest obowiązkowa. Na wszystkie wykłady trzeba przychodzić przygotowanym (tzn. trzeba wcześniej zapoznać się z tzw. readingami, zazwyczaj między 20 a 100 stron do każdego wykładu), w ciągu semestru odbywają się sprawdziany (midtermy - czyli egzaminy z części materiału), oraz trzeba wykonywać zadania domowe (różnorakie projekty i inne cuda, czasem indywidualne, czasem grupowe).
Generalnie morał jest taki, że choć zajęcia same w sobie zajmują mi 5x3 = 15h w tygodniu, to wykonywanie całej reszty pracy zajmuje przynajmniej 2 jak nie 3 razy więcej czasu.
No cóż, tak się skończyły marzenia o półrocznych wakacjach.
Ale tak to jest jak się chce studiować na 112. uczelni świata [http://www.timeshighereducation.co.uk/world-university-rankings/2010-2011/top-200.html] i 32. w Europie.
Jako przykład niech posłuży fakt, że w tym tygodniu, czyli pierwszym tygodniu zajęć, moja grupa projektowa z jednego z wykładów, (w skład której wchodzę ja, dziewczyna z Pakistanu, Irańczyk wychowany w Wielkiej Brytanii i Turek) jutro spotka się już 2. raz - niezłe tempo, isn't it?
Ale do rzeczy, kiedy tylko uda mi się oficjalnie wypisać z Corporate Finance, które okazały się takimi podstawami że nie ma absolutnie sensu żebym na to chodził, zostanie mi ładne, zgrabne 5 przedmiotów.
W tym momencie wypada dodać, że jako iż Bilkent jest uczelnią zorganizowaną na wzór amerykański, tak też prowadzone są zajęcia.
Innymi słowy, każdy debil by zrozumiał. Wszystko jest powtarzane 15 tysięcy razy, popierane setkami prostackich przykładów. Dodatkowo każdy wykład składa się opowiadania bajek absolutnie niepotrzebnych i dobudowywania historyjek do najprostszych teorii, przykład będzie później.
Politics of Turkish Relations with the European Union
Prowadzi to całkiem sympatyczny Turek, i do tego mówi całkiem znośnie po angielsku. Interesujące jest to, że punkt patrzenia Turcji na EU jest zupełnie inny od naszego, a readingi które mamy na tym wykładzie są głównie amerykańskie - czyli zupełne inne postrzeganie EU niż w Europie.
Na dzisiejszym wykładzie mającym przedstawić całościowo funkcjonowanie EU większość czasu była poświęcona... bezpieczeństwu i obronności! WTF? Czy ktokolwiek z Was się zetknął na którymkolwiek wykładzie o EU z tym, żeby przez pryzmat polityki bezpieczeństwa patrzeć na Unię?
The International System
Brzmi ciekawie, nieprawdaż? I może kiedyś takie się stanie, póki co, mimo że to kurs dla 3. roku stosunków międzynarodowych, na razie poziom infantylności omawianego materiału przeraża.
I tutaj wspomniany przykład, rzućcie okiem na poniższy slajd:
Jak myślicie, jak długo można omawiać przedstawiony wyżej rysunek?
Moim skromnym zdaniem, max 2 minuty. Średnio rozgarnięty szympans z anglojęzycznej części Afryki, po chwili wpatrywania się w obrazek dojdzie do wniosku, iż wynika z niego, że całość systemu składa się z 2 części, w środku znajduje się państwo, i że generalnie wszystko wpływa na wszystko. Koniec.
Otóż ten obrazek można omawiać... 40min! Absolutnie nie wyciągając z niego żadnych wniosków poza wspomnianymi wyżej.
Paranoja.
World Energy Politics
Zapowiada się ciekawie, facet który to prowadzi ma doświadczenie w branży, jak się uda to na jeden wykład przyjdą ludzie z Gazpromu. Zobaczymy, raczej będzie nie najgorzej, a do tego póki co wygląda to na wykład wymagający najmniej własnej pracy :D
International Business
Tutaj pojawia się profesor z Kanady. Pomimo tego, że sam wykład raczej nie będzie przedstawiał wysublimowanych treści ani niczego skomplikowanego, facet zapewne uważa go za najważniejszy na tej uczelni, i ilość prac/projektów/readingów/midtermów jest powalająca. To właśnie nad projektem z tego przedmiotu już pracujemy.
Ciekawostka, na poprzednich zajęciach zrobił test z geografii, z testowymi pytania w stylu czego stolicą jest Madryt, z jakimi krajami graniczy Tajlandia, czy które kraje w Europie nie mają dostępu do morza. Okazało się, że dla większości ludzi rzeczy które my musimy umieć w gimnazjum są zupełnie obce.
Masakra, po prostu masakra.
Global Political Economy
Zajęcia prowadzi ledwo poruszający się i mówiący do siebie dziadek. Nie wiadomo dokładnie o czym to będzie, bo pierwszy wykład składał się z historyjek z jego życia (których nikt nie rozumiał) oraz filozoficznych dysput na temat etyki.
Ciekawostka - facet dał nam swoje CV i za tydzień chce żeby każdy z nas przyniósł mu swoje - interesujące.
Bonus: gość ma bardzo dobrą opinię o Polakach :D
Podsumowując ten przydługi elaborat - poziom przekazywanej tutaj wiedzy, pomimo tego, że jest to najlepszy uniwersytet w Turcji i jeden z czołowych w Europie - z nóg raczej nie zwala.
Powala za to poziom wiedzy Turków i części erasmusów na tematy ogólne. Niech przykładem będzie fakt, że na około 40 osobowym wykładzie tylko ja wiedziałem, że fundatorem nagrody Nobla był... Alfred Nobel.
Trzeba więc uczciwie powiedzieć, że jeżeli chodzi o nauczanie szkolne to tutaj zdecydowanie wyprzedzamy całą resztę świata - i to zdecydowanie.
I tym optymistycznym akcentem żegnam się udając się jednocześnie na kolację ;)
Jak widać zagadka tym razem nie była trudna ;P
Na wstępie chcę zaznaczyć, że tym razem nie będzie żadnych zdjęć, więc jeśli ktoś tu zagląda żeby zobaczyć ładne obrazki to niestety nie tym razem.
Trzeba stwierdzić, że takiego rozprężenia jakie panuje na SGHu to tutaj nie da się uświadczyć.
Studia na naszej wspaniałej uczelni w wielkim skrócie polegają na tym, że przez cały semestr nie robi się absolutnie NIC, no, można chodzić na zajęcia, a potem w magiczny sposób w 2-3 tygodnie udaje się opanować materiał do wszystkich 10-15 egzaminów i wszystko pozaliczać.
Studia na Bilkent przypominają bardziej podstawówkę. Obecność na wszystkich zajęciach jest obowiązkowa. Na wszystkie wykłady trzeba przychodzić przygotowanym (tzn. trzeba wcześniej zapoznać się z tzw. readingami, zazwyczaj między 20 a 100 stron do każdego wykładu), w ciągu semestru odbywają się sprawdziany (midtermy - czyli egzaminy z części materiału), oraz trzeba wykonywać zadania domowe (różnorakie projekty i inne cuda, czasem indywidualne, czasem grupowe).
Generalnie morał jest taki, że choć zajęcia same w sobie zajmują mi 5x3 = 15h w tygodniu, to wykonywanie całej reszty pracy zajmuje przynajmniej 2 jak nie 3 razy więcej czasu.
No cóż, tak się skończyły marzenia o półrocznych wakacjach.
Ale tak to jest jak się chce studiować na 112. uczelni świata [http://www.timeshighereducation.co.uk/world-university-rankings/2010-2011/top-200.html] i 32. w Europie.
Jako przykład niech posłuży fakt, że w tym tygodniu, czyli pierwszym tygodniu zajęć, moja grupa projektowa z jednego z wykładów, (w skład której wchodzę ja, dziewczyna z Pakistanu, Irańczyk wychowany w Wielkiej Brytanii i Turek) jutro spotka się już 2. raz - niezłe tempo, isn't it?
Ale do rzeczy, kiedy tylko uda mi się oficjalnie wypisać z Corporate Finance, które okazały się takimi podstawami że nie ma absolutnie sensu żebym na to chodził, zostanie mi ładne, zgrabne 5 przedmiotów.
W tym momencie wypada dodać, że jako iż Bilkent jest uczelnią zorganizowaną na wzór amerykański, tak też prowadzone są zajęcia.
Innymi słowy, każdy debil by zrozumiał. Wszystko jest powtarzane 15 tysięcy razy, popierane setkami prostackich przykładów. Dodatkowo każdy wykład składa się opowiadania bajek absolutnie niepotrzebnych i dobudowywania historyjek do najprostszych teorii, przykład będzie później.
Politics of Turkish Relations with the European Union
Prowadzi to całkiem sympatyczny Turek, i do tego mówi całkiem znośnie po angielsku. Interesujące jest to, że punkt patrzenia Turcji na EU jest zupełnie inny od naszego, a readingi które mamy na tym wykładzie są głównie amerykańskie - czyli zupełne inne postrzeganie EU niż w Europie.
Na dzisiejszym wykładzie mającym przedstawić całościowo funkcjonowanie EU większość czasu była poświęcona... bezpieczeństwu i obronności! WTF? Czy ktokolwiek z Was się zetknął na którymkolwiek wykładzie o EU z tym, żeby przez pryzmat polityki bezpieczeństwa patrzeć na Unię?
The International System
Brzmi ciekawie, nieprawdaż? I może kiedyś takie się stanie, póki co, mimo że to kurs dla 3. roku stosunków międzynarodowych, na razie poziom infantylności omawianego materiału przeraża.
I tutaj wspomniany przykład, rzućcie okiem na poniższy slajd:
Moim skromnym zdaniem, max 2 minuty. Średnio rozgarnięty szympans z anglojęzycznej części Afryki, po chwili wpatrywania się w obrazek dojdzie do wniosku, iż wynika z niego, że całość systemu składa się z 2 części, w środku znajduje się państwo, i że generalnie wszystko wpływa na wszystko. Koniec.
Otóż ten obrazek można omawiać... 40min! Absolutnie nie wyciągając z niego żadnych wniosków poza wspomnianymi wyżej.
Paranoja.
World Energy Politics
Zapowiada się ciekawie, facet który to prowadzi ma doświadczenie w branży, jak się uda to na jeden wykład przyjdą ludzie z Gazpromu. Zobaczymy, raczej będzie nie najgorzej, a do tego póki co wygląda to na wykład wymagający najmniej własnej pracy :D
International Business
Tutaj pojawia się profesor z Kanady. Pomimo tego, że sam wykład raczej nie będzie przedstawiał wysublimowanych treści ani niczego skomplikowanego, facet zapewne uważa go za najważniejszy na tej uczelni, i ilość prac/projektów/readingów/midtermów jest powalająca. To właśnie nad projektem z tego przedmiotu już pracujemy.
Ciekawostka, na poprzednich zajęciach zrobił test z geografii, z testowymi pytania w stylu czego stolicą jest Madryt, z jakimi krajami graniczy Tajlandia, czy które kraje w Europie nie mają dostępu do morza. Okazało się, że dla większości ludzi rzeczy które my musimy umieć w gimnazjum są zupełnie obce.
Masakra, po prostu masakra.
Global Political Economy
Zajęcia prowadzi ledwo poruszający się i mówiący do siebie dziadek. Nie wiadomo dokładnie o czym to będzie, bo pierwszy wykład składał się z historyjek z jego życia (których nikt nie rozumiał) oraz filozoficznych dysput na temat etyki.
Ciekawostka - facet dał nam swoje CV i za tydzień chce żeby każdy z nas przyniósł mu swoje - interesujące.
Bonus: gość ma bardzo dobrą opinię o Polakach :D
Podsumowując ten przydługi elaborat - poziom przekazywanej tutaj wiedzy, pomimo tego, że jest to najlepszy uniwersytet w Turcji i jeden z czołowych w Europie - z nóg raczej nie zwala.
Powala za to poziom wiedzy Turków i części erasmusów na tematy ogólne. Niech przykładem będzie fakt, że na około 40 osobowym wykładzie tylko ja wiedziałem, że fundatorem nagrody Nobla był... Alfred Nobel.
Trzeba więc uczciwie powiedzieć, że jeżeli chodzi o nauczanie szkolne to tutaj zdecydowanie wyprzedzamy całą resztę świata - i to zdecydowanie.
I tym optymistycznym akcentem żegnam się udając się jednocześnie na kolację ;)
niedziela, 19 września 2010
Anıtkabir, Kocatepe - czyli sobota w Ankarze
Zanim jednak przejdę do relacji z tego co się dzisiaj działo, zaczniemy od zagadki której rozwiązanie będzie na końcu posta :)
Otóż pytanie brzmi:
Jaka narodowość pojawia się najczęściej kiedy ludzie próbują zgadnąć skąd jestem?
A teraz do rzeczy:
Jak to na leniwą sobotę przystało, bladym świtem koło południa udało mi się w miarę ogarnąć i zdecydować, że wypadałoby zrobić małe zwiedzanie Ankary, jako że mimo wszystko jest tu kilka miejsc wartych zobaczenia (z naciskiem na kilka).
Ponieważ ekipa moich ex-współlokatorów która również ominęła część Orientation Week miała wczoraj (przedwczoraj) grubą imprezę i nie była w stanie dzisiaj (wczoraj) nic robić, postanowiłem przekonać mojego nowego współlokatora do wyjścia na miasto (btw, okazało się, że można skrócić jego imię do Leo, a to już nie jest takie skomplikowane i udało mi się zapamiętać ;)).
Żelaznym punktem którego nie można w Ankarze pominąć jest Anıtkabir, czyli nic innego jak muzeum-mauzoleum Atatürka (temu kolesiowi poświęcę kiedyś osobny post) - założyciela republiki tureckiej.
Po nieco ponad godzinnej przejażdżce dolmuszami pomimo masakrycznych korków udało nam się dotrzeć na miejsce.
Jest to wydzielone specjalnie do tego celu pokaźnej wielkości wzgórze w centrum Ankary, na około znajduje się całkiem spory Park Pokoju, przy czym park można tylko oglądać idąc drogą do mauzoleum bo nie ma tam żadnych ścieżek ani innych elementów wskazujących na to, że park służy do czegoś więcej niż do oglądania.
Po wyjściu na górę można podziwiać panoramę Ankary, oraz przechodząc przez coś na kształt bramy z dwóch wież wchodzi się na ścieżkę prowadzącą do placu przed Mauzoleum.
Jak widać, w szczelinach między płytami rośnie trawa, to celowy zabieg, żeby trzeba było patrzeć pod nogi jak się idzie, a to wymusza opuszczenie głowy, co z kolei ma być oznaką szacunku dla Atatürka.
A po kilku minutach spaceru naszym oczom ukazuje się całkiem sporej wielkości plac:
W widocznej na zdjęciu kolumnadzie otaczającej plac można podziwiać kilka 'ciekawych' eksponatów jak auta Atatürka, jacht Atatürka, działo na którym wieziono ciało Atatürka podczas pogrzebu itp.
Ale oczywiście obiektem skupiającym uwagę nie jest kolumnada, ale samo mauzoleum:
Niezależnie od tego jak to ładnie i majestatycznie wygląda na zdjęciach, wrażenia na żywo są trochę mniejsze. Cały ten obiekt przypomina trochę ciosany ręką prymitywnego rzemieślnika kamienny prostopadłościan - zero finezji, zero ozdób, a do tego w cale nie jest to tak wielkie jak wygląda - ja się osobiście trochę rozczarowałem.
Ale zanim weszliśmy do samego mauzoleum, pod nim znajdują się dwa muzea - Atatürka i walki o niepodległość.
W muzeum Atatürka można oglądać ubrania Atatürka, skarpetki Atatürka, spinki do mankietów Atatürka, przyboty do golenia Atatürka, zdjęcia Atatürka, ordery Atatürka, a nawet wypchanego ulubionego psa Atatürka. Innymi słowy - raczej mało ciekawe dla kogoś kto nie jest zakochany w osobie Atatürka ;)
Ale spoko, jest jeszcze drugie muzeum, walki o niepodległość - i tu miałem nadzieję, że zobaczę coś ciekawego. Nadzieja matką głupich. W muzeum znajdują znajduje się cała masa obrazów o wątpliwej jakości artystycznej, zwykłe scenki rodzajowe przypominające nasz socrealizm. Są również 3 większe panoramy przedstawiające 3 największe bitwy z wojny Turecko-Greckiej, coś jak pomniejszona, zubożała i płaska wersja naszej Panoramy Racławickiej. Są również popiersia wszystkich ważniejszych dowódców i cytaty z Atatürka na temat absolutnie wszystkiego co tylko może nam przyjść do głowy. Co ciekawe, obrazy są podpisane tylko z tytułu (który zazwyczaj jest opisem scenki przedstawionej na obrazie), ale nigdzie nie ma nazwiska malarza - to chyba potwierdza fakt, że nie o kunszt tu chodziło.
Generalnie - sorry, ale widziałem lepsze obrazki, ale będąc w Ankarze przyjść tu zdecydowanie warto, żeby przekonać się na własne oczy, poza tym nie trzeba płacić za wejście, więc dużo nie tracimy.
Na koniec miała zostać wisienka na torcie - mauzoleum. I tu również, bądźmy szczerzy, nic nie ma. Symboliczny sarkofag Atatürka nie wygląda powalająco:
A sam Atatürk pochowany jest poniżej, w muzuem jest miejsce gdzie można na ekranie oglądać widok na żywo z kamery umieszczonej w sali gdzie jest pochowany... trochę to dziwne, ale cóż, o to Turcja właśnie.
Podsumowując - będąc w Ankarze przyjść tu trzeba, ale raczej nie można się nastawiać na jakieś intensywne przeżycia.
Ale dobra, koniec narzekania, czas na wycieczkę metrem do Kızılay a dalej na piechotkę do Kocatepe Camii, czyli największego meczetu w Ankarze.
I przy okazji metra ciekawostka - studenci w Turcji po wyrobieniu specjalnej karty mają zniżki w transporcie publicznym, ale nie dotyczy to uczelni prywatnych :/ także niestety jednorazowa wycieczka metrem kosztuje ok 2TLY czyli jakieś 4zł.
No nic, po przejechaniu kilku stacji i kilkunastominutowym spacerze, naszym oczom ukazało się to:
Zapowiadało się całkiem ładnie :) Żeby wejść do środka trzeba oczywiście zdjąć buty bo cały meczet wyłożony jest wielkim dywanem a w środku wygląda... niesamowicie.
Na środku wielki żyrandol w kształcie kuli, a ściany i sufit zdobione geometrycznymi kolorowymi wzorkami oraz inskrypcjami po arabsku. Byliśmy tam w sobotę, i o takiej porze, że tylko dwóch mężczyzn z meczecie się modliło, jednego nawet widać na zdjęciu na dole. Wrażenie niesamowite, bardzo piękne miejsce, i jeśli kiedyś będę jeszcze w pobliżu to na pewno tam zaglądnę.
Na zakończenie jeszcze wieczorne zdjęcie Kocatepe:
Oraz pora na rozwiązanie zagadki :)
No więc jaka narodowość pojawia się najczęściej kiedy ludzie próbują zgadnąć skąd jestem?
Otóż nic innego tylko... Niemcy!
Powody są bliżej nieokreślone, znajoma Niemka stwierdziła że "you look like everyone" i że poza hiszpanem mógłbym się podawać za mieszkańca dowolnego kraju europy. Finki myślały, że jestem z Finlandii, z holender który siedział koło mnie w samolocie że jestem Duńczykiem.
Ale zdecydowanym faworytem są Niemcy.
Tyle na dzisiaj, wyszło trochę długie, ale cóż, jak ktoś nie chce to nie musi czytać ;P
czwartek, 16 września 2010
Bilkent Üniversitesi - czyli gdzie ja właściwie jestem
Czas najwyższy napisać coś o uczelni na której to właśnie dzisiaj inaugurowałem semestr zimowy.
Bilkent University to pierwszy prywatny uniwersytet w Turcji (działający jak fundacja nonprofit), założony w 1984 roku przez profesora İhsan Doğramacı, który chciał stworzyć uniwersytet na wzór amerykański. Nie było to łatwe, bo pod Bilkent zmieniano konstytucję Turcji która zabraniała istnienia prywatnych uczelni wyższych. Ale się udało, aczkolwiek do wyznaczone celu, którym jest znalezienie się uczelni wśród 10 najlepszych na świecie jeszcze trochę brakuje, dość szybko Bilkent zbudował swoją silną pozycję na świecie.
Można tu studiować bodaj wszystko za wyjątkiem medycyny, od inżynierii przez nauki społeczne aż po muzykę.
Cały kampus znajduje się na przedmieściach Ankary i zajmuje powierzchnię... ponad 500 hektarów
Cały kampus wybudowany jest na zboczu góry, więc generalnie zawsze jest albo z górki, albo pod górkę, co zrobić.
Za to trzeba przyznać, że jako że cała uczelnia powstawała w latach '80 jest dość nowoczesna, o zielonych tablicach i kredzie można zapomnieć ;) Aczkolwiek wyposażenie sal różni się między wydziałami, więc nie mogę ręczyć, że wszędzie tak jest.
Ja oficjalnie jestem przypisany do departamentu Business Administration ale większość kursów robię z International Relations.
Jako, że dzisiaj miałem pierwsze zajęcia, od razu muszę zaznaczyć, że system nauczania jest zupełnie różny od esgiehowego. Nie ma nicnierobienia przez cały semestr.
Z każdego kursu są przynajmniej 2 a czasem 3 egzaminy (1-2 w trakcie semestru i 1 końcowy), przynajmniej 3 projekty do zrobienia w tym przynajmniej 1 grupowy, a do tego inne prace jak eseje czy inne takie które się robi samemu. Nie wspominając o tym, że na każde zajęcia trzeba się zapoznać z odpowiednim rozdziałem z podręcznika i materiałami wskazanymi przez wykładowcę.
Innymi słowy, fakt, że będę robił "tylko" 5 przedmiotów, nie oznacza wcale, że nie będzie dużo roboty, wręcz przeciwnie, jeden przedmiot wymaga więcej pracy w trakcie semestru niż 12 robionych na SGH, a teraz pomnóżmy to razy 5 i... tak naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek tutaj robił 2 kierunki czy łączył studia z pracą, mam tylko nadzieję, że mniej więcej raz w miesiącu będzie okazja, żeby w weekend gdzieś wyskoczyć poza Ankarę.
A teraz dowcip zagadka w formie rebusu słownego, czyli zgadywanka obrazkowa:
Czy to zdjęcie z pięknym zachodem słońca obrazuje widok z mojego okna w akademiku?
Oczywiście że nie!
Znaczy tak, żeby być precyzyjnym, to zdjęcie zostało zrobione z mojego okna, ale pod kątem prostym w stosunku do płaszczyzny okna, widok bezpośredni przedstawia się nieco mniej atrakcyjnie:
Tyle zagadek, jeszcze kilka ciekawostek na temat samej uczelni
- ponieważ kampus jest taki duży, kursuje tutaj tzw. Ring Bus który objeżdża dookoła 2 części kampusu - Main Campus i East Campus
- uczelnia ma też swoje własne autobusy które co godzinę odjeżdżają z dwóch punktów w centrum miasta i przywożą studentów na uczelnie (bezpłatnie), oczywiście co godzinę jeżdżą też autobusy w drugą stronę
- akademiki są damskie albo męskie, tylko dwa, w tym ten w którym mieszkam, składają się z dwóch skrzydeł i wspólnej części... wspólnej, tak więc w kuchni na piętrze można się natknąć na kobietę ;) ale łazienki i toalety są oczywiście umieszczone w skrzydłach
- aby wejść do niektórych budynków, jak i na swoje piętro w akademiku, trzeba przystawić swoją legitymacją do czytnika, podobno moja legitymacja ma działać tylko na moim piętrze, więc nie ma opcji, żeby przyjść z niespodzianką do innego pokoju albo przemknąć się do skrzydła dla dziewczyn ;)
- laboratoria komputerowe w których jest olbrzymia masa komputerów, takich naszych WD jest ze 20, są czynne 24h na dobę 7 dni w tygodniu 352 dni w roku
hmm, jakoś nic specjalnie więcej mi do głowy nie przychodzi,
ale spoko luz,
c.d.n. :)
Bilkent University to pierwszy prywatny uniwersytet w Turcji (działający jak fundacja nonprofit), założony w 1984 roku przez profesora İhsan Doğramacı, który chciał stworzyć uniwersytet na wzór amerykański. Nie było to łatwe, bo pod Bilkent zmieniano konstytucję Turcji która zabraniała istnienia prywatnych uczelni wyższych. Ale się udało, aczkolwiek do wyznaczone celu, którym jest znalezienie się uczelni wśród 10 najlepszych na świecie jeszcze trochę brakuje, dość szybko Bilkent zbudował swoją silną pozycję na świecie.
Można tu studiować bodaj wszystko za wyjątkiem medycyny, od inżynierii przez nauki społeczne aż po muzykę.
Cały kampus znajduje się na przedmieściach Ankary i zajmuje powierzchnię... ponad 500 hektarów
Cały kampus wybudowany jest na zboczu góry, więc generalnie zawsze jest albo z górki, albo pod górkę, co zrobić.
Za to trzeba przyznać, że jako że cała uczelnia powstawała w latach '80 jest dość nowoczesna, o zielonych tablicach i kredzie można zapomnieć ;) Aczkolwiek wyposażenie sal różni się między wydziałami, więc nie mogę ręczyć, że wszędzie tak jest.
Ja oficjalnie jestem przypisany do departamentu Business Administration ale większość kursów robię z International Relations.
Jako, że dzisiaj miałem pierwsze zajęcia, od razu muszę zaznaczyć, że system nauczania jest zupełnie różny od esgiehowego. Nie ma nicnierobienia przez cały semestr.
Z każdego kursu są przynajmniej 2 a czasem 3 egzaminy (1-2 w trakcie semestru i 1 końcowy), przynajmniej 3 projekty do zrobienia w tym przynajmniej 1 grupowy, a do tego inne prace jak eseje czy inne takie które się robi samemu. Nie wspominając o tym, że na każde zajęcia trzeba się zapoznać z odpowiednim rozdziałem z podręcznika i materiałami wskazanymi przez wykładowcę.
Innymi słowy, fakt, że będę robił "tylko" 5 przedmiotów, nie oznacza wcale, że nie będzie dużo roboty, wręcz przeciwnie, jeden przedmiot wymaga więcej pracy w trakcie semestru niż 12 robionych na SGH, a teraz pomnóżmy to razy 5 i... tak naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek tutaj robił 2 kierunki czy łączył studia z pracą, mam tylko nadzieję, że mniej więcej raz w miesiącu będzie okazja, żeby w weekend gdzieś wyskoczyć poza Ankarę.
A teraz dowcip zagadka w formie rebusu słownego, czyli zgadywanka obrazkowa:
Czy to zdjęcie z pięknym zachodem słońca obrazuje widok z mojego okna w akademiku?
Oczywiście że nie!
Znaczy tak, żeby być precyzyjnym, to zdjęcie zostało zrobione z mojego okna, ale pod kątem prostym w stosunku do płaszczyzny okna, widok bezpośredni przedstawia się nieco mniej atrakcyjnie:
Tyle zagadek, jeszcze kilka ciekawostek na temat samej uczelni
- ponieważ kampus jest taki duży, kursuje tutaj tzw. Ring Bus który objeżdża dookoła 2 części kampusu - Main Campus i East Campus
- uczelnia ma też swoje własne autobusy które co godzinę odjeżdżają z dwóch punktów w centrum miasta i przywożą studentów na uczelnie (bezpłatnie), oczywiście co godzinę jeżdżą też autobusy w drugą stronę
- akademiki są damskie albo męskie, tylko dwa, w tym ten w którym mieszkam, składają się z dwóch skrzydeł i wspólnej części... wspólnej, tak więc w kuchni na piętrze można się natknąć na kobietę ;) ale łazienki i toalety są oczywiście umieszczone w skrzydłach
- aby wejść do niektórych budynków, jak i na swoje piętro w akademiku, trzeba przystawić swoją legitymacją do czytnika, podobno moja legitymacja ma działać tylko na moim piętrze, więc nie ma opcji, żeby przyjść z niespodzianką do innego pokoju albo przemknąć się do skrzydła dla dziewczyn ;)
- laboratoria komputerowe w których jest olbrzymia masa komputerów, takich naszych WD jest ze 20, są czynne 24h na dobę 7 dni w tygodniu 352 dni w roku
hmm, jakoś nic specjalnie więcej mi do głowy nie przychodzi,
ale spoko luz,
c.d.n. :)
środa, 15 września 2010
Change, czyli 13-14 września 2010
Tak, zmiana to zdecydowanie najlepsze słowo podsumowujące ostatnie 2 dni.
Od jakiegoś czasu w mojej świadomości kiełkowała myśl, że może jednak wygodniej (choć nie taniej) byłoby mieszkać na kampusie w akademiku?
A jako że przyjeżdżająca niedługo koleżanka Hiszpana z którym wynajmowaliśmy razem mieszkanie miała przylecieć do Ankary i mogłaby zająć moje miejsce w mieszkaniu, cały plan od pomysłu do wcielenia go w życie zajął może 24h.
I tym oto magicznym sposobem, nie dalej jak wczoraj wieczorem wprowadziłem się do nie mniej magicznego akademika nr 78 a dokładniej do pokoju 344 z malowniczym widokiem na... hangary w których nie do końca wiadomo co jest. Za to jest internet, czego nie miałem w mieszkaniu, więc korzyść jest bardzo wymierna :)
Pokój jak to pokój - dwa łóżka, dwie szafy, dwa biurka, półki, jak widać na obrazku. Za to moim nowym współlokatorem został Gruzin o na tyle dziwnym i skomplikowanym imieniu, że udało mi się je już zapomnieć.
Jak się tu będzie mieszkało - nie mam pojęcia - okaże się już po kilku tygodniach i na pewno do tego wątku jeszcze wrócę.
Po pierwszej nocy mogę powiedzieć tylko jedno - jest dobrze - Gruzin nie chrapie :)
Kolejną, aczkolwiek zdecydowanie mniej spektakularną zmianą była wymiana właściwie wszystkich przedmiotów zadeklarowanych wcześniej w LA.
Dzięki kilku sprytnym posunięciom od jutra będę miał styczność z następującymi kursami:
Corporate Finance
Motivation & Leadership
The Politics of Turkey's Relations with the European Union
The International System
World Energy Politics
każdy z kursów składa się z 4 godzin zajęć w tygodniu, jeżeli jednak się okaże, że któryś mnie dość szybko rozczaruje będę miał jeszcze możliwość zmiany - się zobaczy.
Na razie jedynym pewnikiem jest to, że mam wolne piątki :)
I tym oto sposobem udało mi się nadrobić ostatnie 2 tygodnie nie posiadania neta, od dzisiaj posty powinny pojawiać się w miarę na bieżąco, aczkolwiek wydaje mi się, że jak zaczną się zajęcia to też mniej ciekawsze będzie życie, ale że planuje mniej więcej raz w miesiącu GDZIEŚ się wybrać na wycieczkę, myślę, że będzie jeszcze o czym pisać.
A tymczasem czas na mały shopping w stojącym przed kampusem Realu, trzeba się zaopatrzyć w podstawowe artykuły służące przeżyciu a akademiku
Fethiye 9-11 września 2010
Nadszedł najwyższy czas, na kończącą Orientation Week wycieczkę do Fethiye.
10 godzin w autokarze i już jesteśmy na miejscu, czyli w hotelu gdzieś w okolicach Fethiye, czyli gdzie?
Są to dokładnie tereny starożytnej Licji, jednego z państw greckich, na południowo-zachodnim wybrzeżu Turcji.
Obecnie kurorty w Fethiye i Ölüdeniz należą do najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych w całej Turcji, szczególnie zaś upodobali je sobie brytyjczycy którzy obecnie stanowią tutaj znaczną część populacji.
Pierwszy dzień - zakwaterowanie rano w hotelu a potem - na plażę do Ölüdeniz!
Piasek tak gorący, że po plaży trzeba chodzić w klapkach, woda tak ciepła i słona, że jeszcze nie miałem okazji w takiej pływać - generalnie miód malinka - cały dzień robienia absolutnie jednego wielkiego nic na plaży to dokładnie to, czego nam wszystkim było trzeba po całonocnej jeździe autobusem.
Dzień drugi zajął nam rejs statkiem w okół wysp - widoki wspaniałe, a i była okazja by poskakać sobie ze statku do morza :)
Jeżeli ktoś był na podobym rejsie w Chorwacji, to z mojego punktu widzenia wyglądało to bardzo podobnie.
Najciekawsze jednak miał być dzień trzeci przeznaczony na zwiedzanie okolicznych atrakcji.
Levissi (obecnie Kayaköy) to wymarłe miasto, skąd w po wojnie grecko-tureckiej (1919-1922) przesiedlono Greków, a jako że Turcy nie chcieli wprowadzać się do greckich domów, obecnie miasto wygląda jak skupisko ruin, które jeszcze 90 lat temu były zamieszkane.
Niestety nie mieliśmy tam za wiele czasu, więc nie dało się pozwiedzać okolicy dokładniej, ale na pewno jest tam wiele wartych bliższego poznania miejsc.
Telmessos - następny przystanek - to starożytne miasto licyjskie z wieloma różnego rodzaju grobowcami i sarkofagami oraz pozostałością twierdzy joannitów - czyli z grubsza rzecz ujmując - góra kamieni, ale zdecydowanie warta zobaczenia, zwłaszcza jeśli jest się na miejscu z przewodnikiem.
Z góry można zobaczyć ruiny greckiego amfiteatru i stadionu, które jednak zostały w znacznym stopniu zniszczone przez potężne trzęsienie ziemi które nawiedziło tę okolicę 50 lat temu.
Ostatnim punktem naszej wycieczki był wąwóz Saklıkent. Wysoki na ok. 300m, długi na 18km, zlokalizowany gdzieś w górach Taurus był przez wieki drążony przez rzekę Ešen.
Momentami trzeba brodzić po kolana w lodowatej wodzie - czasem jest za to niemal sucho, ale wszystkie niedogodności rekompensują naprawdę niesamowite widoki - jak na razie to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce jakie widziałem w Turcji.
Jeżeli ktoś wybierałby się tam w przyszłości, należy pamiętać o kilku rzeczach - jest bardzo śliska i łatwo się przewrócić, co skutkuje kąpielą w zimnej wodzie, oraz, utratą wszystkich elektronicznych urządzeń jakie miało się przy sobie, o czym niestety przekonała się część erasmusów.
Należy też pamiętać o tym, że drogą którą się przebyło będzie się też wracać, kiedy więc dotrze się do bardzo trudnego przejścia trzeba wiedzieć, że w górę idzie się łatwiej niż w dół i zastanowić się czy w drodze powrotnej damy radę dane miejsce przejść.
Podsumowując - 3 dniowa wycieczka była mocnym akcentem kończącym wakacje, udało się zobaczyć kilka ciekawych i ładnych miejsc oraz zintegrować z innymi erasmusami - teraz pozostało już tylko kilka formalności i zaczynamy zajęcia!
10 godzin w autokarze i już jesteśmy na miejscu, czyli w hotelu gdzieś w okolicach Fethiye, czyli gdzie?
Są to dokładnie tereny starożytnej Licji, jednego z państw greckich, na południowo-zachodnim wybrzeżu Turcji.
Obecnie kurorty w Fethiye i Ölüdeniz należą do najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych w całej Turcji, szczególnie zaś upodobali je sobie brytyjczycy którzy obecnie stanowią tutaj znaczną część populacji.
Pierwszy dzień - zakwaterowanie rano w hotelu a potem - na plażę do Ölüdeniz!
Piasek tak gorący, że po plaży trzeba chodzić w klapkach, woda tak ciepła i słona, że jeszcze nie miałem okazji w takiej pływać - generalnie miód malinka - cały dzień robienia absolutnie jednego wielkiego nic na plaży to dokładnie to, czego nam wszystkim było trzeba po całonocnej jeździe autobusem.
Dzień drugi zajął nam rejs statkiem w okół wysp - widoki wspaniałe, a i była okazja by poskakać sobie ze statku do morza :)
Jeżeli ktoś był na podobym rejsie w Chorwacji, to z mojego punktu widzenia wyglądało to bardzo podobnie.
Najciekawsze jednak miał być dzień trzeci przeznaczony na zwiedzanie okolicznych atrakcji.
Levissi (obecnie Kayaköy) to wymarłe miasto, skąd w po wojnie grecko-tureckiej (1919-1922) przesiedlono Greków, a jako że Turcy nie chcieli wprowadzać się do greckich domów, obecnie miasto wygląda jak skupisko ruin, które jeszcze 90 lat temu były zamieszkane.
Niestety nie mieliśmy tam za wiele czasu, więc nie dało się pozwiedzać okolicy dokładniej, ale na pewno jest tam wiele wartych bliższego poznania miejsc.
Telmessos - następny przystanek - to starożytne miasto licyjskie z wieloma różnego rodzaju grobowcami i sarkofagami oraz pozostałością twierdzy joannitów - czyli z grubsza rzecz ujmując - góra kamieni, ale zdecydowanie warta zobaczenia, zwłaszcza jeśli jest się na miejscu z przewodnikiem.
Z góry można zobaczyć ruiny greckiego amfiteatru i stadionu, które jednak zostały w znacznym stopniu zniszczone przez potężne trzęsienie ziemi które nawiedziło tę okolicę 50 lat temu.
Ostatnim punktem naszej wycieczki był wąwóz Saklıkent. Wysoki na ok. 300m, długi na 18km, zlokalizowany gdzieś w górach Taurus był przez wieki drążony przez rzekę Ešen.
Momentami trzeba brodzić po kolana w lodowatej wodzie - czasem jest za to niemal sucho, ale wszystkie niedogodności rekompensują naprawdę niesamowite widoki - jak na razie to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce jakie widziałem w Turcji.
Jeżeli ktoś wybierałby się tam w przyszłości, należy pamiętać o kilku rzeczach - jest bardzo śliska i łatwo się przewrócić, co skutkuje kąpielą w zimnej wodzie, oraz, utratą wszystkich elektronicznych urządzeń jakie miało się przy sobie, o czym niestety przekonała się część erasmusów.
Należy też pamiętać o tym, że drogą którą się przebyło będzie się też wracać, kiedy więc dotrze się do bardzo trudnego przejścia trzeba wiedzieć, że w górę idzie się łatwiej niż w dół i zastanowić się czy w drodze powrotnej damy radę dane miejsce przejść.
Podsumowując - 3 dniowa wycieczka była mocnym akcentem kończącym wakacje, udało się zobaczyć kilka ciekawych i ładnych miejsc oraz zintegrować z innymi erasmusami - teraz pozostało już tylko kilka formalności i zaczynamy zajęcia!
wtorek, 14 września 2010
Orientation Week, 1-8 września 2010
...czyli poznawania absolutnie wszystkiego
Jak przystało na porządne Orientation, w ciągu tygodnia udało nam się pozwiedzać kampus (o samej uczelni będzie jeszcze czas napisać), poznać innych erasmusów tudzież nieerasmusowych studentów przyjezdnych, pozwiedzać trochę Ankarę i generalnie oswoić się z miejscem i ludźmi.
W tak zwanym międzyczasie razem z Hiszpanem i Słowaczką znaleźliśmy sobie mieszkanie w celu w nim wspólnego zamieszkania - duże, fakt, w dobrej lokalizacji - też fakt, ale za to jeżeli chodzi o jakość zawartości to szału ni ma.
W kolejnym międzyczasie zorientowałem się, że dojście do przystanku uczelnianego autobusu zajmuje ok. 20min (po drodze mija się chyba z 10 różnych ambasad, w tym naszą), a sam dojazd autobusem w zależności od ruchu od 20 do niemal 50 minut - i tu właśnie pojawiły się pierwsze wątpliwości co do tego gdzie zamieszkać.
Ponadto w mieszkaniu nie było neta, więc umówiliśmy się za pośrednictwem Turka z ziomkami z TTnet na jego założenie, oczywiście nie przyszli o umówionej porze, ani w ogóle tego dnia, ani następnego. Jednym słowem - Turcja.
Pora chyba na kilka nowych spostrzeżeń z Ankary:
- przejście przez ulicę to wyzwanie i wymaga nie lada zwinności, szybkości i wyczucia kiedy do można akurat przebiec między samochodami. Pieszy nie ma żadnych praw, kierowcy nigdy się nie zatrzymują, nawet jeśli tkwi się na środku jezdni. Odrobinę lepsza sytuacja jest jeżeli są światła, przy czym warto zaznaczyć, że na części skrzyżowań sygnalizację interpretuje się po europejsku (czerwone światło oznacza zakaz wjazdu na skrzyżowanie) a na innych po miejscowemu (czerwone światło oznacza iż należy ustąpić pierwszeństwa przejazdu lub też zachować ostrożność).
- miejscowi uważają Ankarę za zielone miasto - aczkolwiek ja mam pewne wątpliwości, fakt parków jest całkiem sporo, ale parkiem nazywa się już skupisko kilku drzew, trawy i fontanny
- ceny! generalnie liry wydaje się bardzo łatwo, jak złotówki. Tylko że 1 TLY = 2 PLN, a że cyferki na półkach są bardzo zbliżone do tych w Polsce, można śmiało założyć, że ceny za większość towarów są 2 razy wyższe niż u nas.
W takiej oto radosnej wakacyjnej atmosferze Orientation Week dobiegł końca, następny przystanek - wycieczka do Fethiye.
Jak przystało na porządne Orientation, w ciągu tygodnia udało nam się pozwiedzać kampus (o samej uczelni będzie jeszcze czas napisać), poznać innych erasmusów tudzież nieerasmusowych studentów przyjezdnych, pozwiedzać trochę Ankarę i generalnie oswoić się z miejscem i ludźmi.
Panorama centrum Ankary z Atakule (teoretycznie nie wolno robić zdjęć) |
W kolejnym międzyczasie zorientowałem się, że dojście do przystanku uczelnianego autobusu zajmuje ok. 20min (po drodze mija się chyba z 10 różnych ambasad, w tym naszą), a sam dojazd autobusem w zależności od ruchu od 20 do niemal 50 minut - i tu właśnie pojawiły się pierwsze wątpliwości co do tego gdzie zamieszkać.
Ponadto w mieszkaniu nie było neta, więc umówiliśmy się za pośrednictwem Turka z ziomkami z TTnet na jego założenie, oczywiście nie przyszli o umówionej porze, ani w ogóle tego dnia, ani następnego. Jednym słowem - Turcja.
Pora chyba na kilka nowych spostrzeżeń z Ankary:
- przejście przez ulicę to wyzwanie i wymaga nie lada zwinności, szybkości i wyczucia kiedy do można akurat przebiec między samochodami. Pieszy nie ma żadnych praw, kierowcy nigdy się nie zatrzymują, nawet jeśli tkwi się na środku jezdni. Odrobinę lepsza sytuacja jest jeżeli są światła, przy czym warto zaznaczyć, że na części skrzyżowań sygnalizację interpretuje się po europejsku (czerwone światło oznacza zakaz wjazdu na skrzyżowanie) a na innych po miejscowemu (czerwone światło oznacza iż należy ustąpić pierwszeństwa przejazdu lub też zachować ostrożność).
- miejscowi uważają Ankarę za zielone miasto - aczkolwiek ja mam pewne wątpliwości, fakt parków jest całkiem sporo, ale parkiem nazywa się już skupisko kilku drzew, trawy i fontanny
- ceny! generalnie liry wydaje się bardzo łatwo, jak złotówki. Tylko że 1 TLY = 2 PLN, a że cyferki na półkach są bardzo zbliżone do tych w Polsce, można śmiało założyć, że ceny za większość towarów są 2 razy wyższe niż u nas.
W takiej oto radosnej wakacyjnej atmosferze Orientation Week dobiegł końca, następny przystanek - wycieczka do Fethiye.
Pierwsze wrażenie, 31 sierpnia 2010
Ciągle pada...
a przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie - przez pierwsze 3 dni codziennie wieczorem odbywała się uroczysta ulewa, co nie zmieniało oczywistego, jak mi się wtedy wydawało, faktu, że było gorąco.
30 stopni jak na pierwsze dni września to całkiem sporo, ale dzięki dużej wysokości nad poziomem morza (ok 900m, coś jak nasze Zakopane) oraz położeniu w głębi lądu, wilgotność tutaj jest dość niska, i o ile butelka wody jest nieodzownym towarzyszem każdego wyjścia z domu, to nie odczuwa się aż tak bardzo wysokiej temperatury.
Ale po kolei.
Na lotnisku czekała już grupa studentów z tutejszego ESN, żeby zapakować nas do wynajętego przez uczelnię autobusu i zawieźć na kampus - czyli obsługa podoba mi się od samego początku :)
Pierwszy przejazd przez miasto i od razu kilka spostrzeżeń
- ulice nie są dziurawe!
- pomimo tego, że główne arterie miasta są naprawdę szerokie i pomimo obwodnicy ruch w Ankarze jest bardzo duży, a korki właściwie wszędzie to norma
- sam ruch uliczny to prawo dżungli - pasy na jezdni nie są namalowane, więc ilość samochodów mogących się zmieścić koło siebie na ulicy jest umowna, niby są 3 pasy, ale jak jest wystarczająco dużo miejsca, to mogą być i 4, klakson jest zdecydowanie nadużywany, ale nie aż tak jak się spodziewałem
- na części skrzyżowań są liczniki odmierzające czas to zmiany świateł tak dla samochodów jak i dla pieszych (!)
- krawężniki mają średnio przynajmniej 30cm wysokości, dzięki czemu samochody nie tarasują chodników, ale za to jest to mało wygodne dla pieszych przy ciągłym wchodzeniu/schodzeniu
- hmm, na razie tyle spostrzeżeń, reszta będzie później ;)
No więc zajeżdżamy na kampus, a tam w International Office już wszyscy na naszą 10 osobową grupkę czekają z małym poczęstunkiem i kiedy my gasimy pragnienie oni załatwiają wszelkie formalności, kserują paszporty o rozdają miejscowe legitymacje studenckie i generalnie wszystko się samo robi - rewelacja.
Na zakończenie, jako że przez pierwsze kilka dni zatrzymałem się u Turka pochodzenia Gruzińskiego, który jest znajomym Albańczyka który był w tym roku na PEACE'ie zostałem zaprowadzony do uczelnianego autobusu który co godzinę odjeżdża z kampusu do centrum. Wszystko oczywiście za free
Lodzio miodzio panowie, lodzio miodzio
a przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie - przez pierwsze 3 dni codziennie wieczorem odbywała się uroczysta ulewa, co nie zmieniało oczywistego, jak mi się wtedy wydawało, faktu, że było gorąco.
30 stopni jak na pierwsze dni września to całkiem sporo, ale dzięki dużej wysokości nad poziomem morza (ok 900m, coś jak nasze Zakopane) oraz położeniu w głębi lądu, wilgotność tutaj jest dość niska, i o ile butelka wody jest nieodzownym towarzyszem każdego wyjścia z domu, to nie odczuwa się aż tak bardzo wysokiej temperatury.
Ale po kolei.
Na lotnisku czekała już grupa studentów z tutejszego ESN, żeby zapakować nas do wynajętego przez uczelnię autobusu i zawieźć na kampus - czyli obsługa podoba mi się od samego początku :)
Pierwszy przejazd przez miasto i od razu kilka spostrzeżeń
- ulice nie są dziurawe!
- pomimo tego, że główne arterie miasta są naprawdę szerokie i pomimo obwodnicy ruch w Ankarze jest bardzo duży, a korki właściwie wszędzie to norma
- sam ruch uliczny to prawo dżungli - pasy na jezdni nie są namalowane, więc ilość samochodów mogących się zmieścić koło siebie na ulicy jest umowna, niby są 3 pasy, ale jak jest wystarczająco dużo miejsca, to mogą być i 4, klakson jest zdecydowanie nadużywany, ale nie aż tak jak się spodziewałem
- na części skrzyżowań są liczniki odmierzające czas to zmiany świateł tak dla samochodów jak i dla pieszych (!)
- krawężniki mają średnio przynajmniej 30cm wysokości, dzięki czemu samochody nie tarasują chodników, ale za to jest to mało wygodne dla pieszych przy ciągłym wchodzeniu/schodzeniu
- hmm, na razie tyle spostrzeżeń, reszta będzie później ;)
No więc zajeżdżamy na kampus, a tam w International Office już wszyscy na naszą 10 osobową grupkę czekają z małym poczęstunkiem i kiedy my gasimy pragnienie oni załatwiają wszelkie formalności, kserują paszporty o rozdają miejscowe legitymacje studenckie i generalnie wszystko się samo robi - rewelacja.
Na zakończenie, jako że przez pierwsze kilka dni zatrzymałem się u Turka pochodzenia Gruzińskiego, który jest znajomym Albańczyka który był w tym roku na PEACE'ie zostałem zaprowadzony do uczelnianego autobusu który co godzinę odjeżdża z kampusu do centrum. Wszystko oczywiście za free
Lodzio miodzio panowie, lodzio miodzio
Flughafen München Franz Josef Strauß, 31 sierpnia 2010
3,5 godziny czekania na lotnisku na następny samolot to dokładnie tyle ile potrzeba, żeby gdzieś w głębi mózgu zaszły procesy myślowe których efektem jest jakże banalne stwierdzenie: taa... trzeba będzie założyć bloga
jak widać, od pomysłu do realizacji minęły dwa tygodnie, co jest związane z 2 czynnikami - brakiem czasu i brakiem dostępu do Internetu, ale mam nadzieję, że w ciągu kilku pojawią się tu relacji z pierwszych dni w Ankarze, a potem już pójdzie na bierząco ;)
Polska, a właściwie Niemcy, pożegnały mnie deszczem i dość niską temperaturą. Choć lotnisko w Dreźnie nie jest za duże, to zwłaszcza o 5 rano wydaje się bardziej przyjazne podróżnym niż nasze Okęcie, za to Monachium to już prawdziwy kolos, ale jak to w Niemczech wszystko ładnie oznakowane więc zgubić się nie sposób.
Czekając na samolot do Ankary próbowałem dwóch rzeczy:
1) w restauracji/sklepach/przy odprawie zagadywać do obsługi po niemiecku - ale dość szybko okazało się, że to nie jest dobry pomysł i konieczne było przejście na angielski
2) zastanowić się czy czuję się już jak erasmus, człowiek który na 5 miesięcy porzuca swoją uczelnię, znajomych i właściwie całe dotychczasowe życie po to, żeby przeżyć bliżej nieokreśloną przygodę w kraju w którym nigdy nie był, z ludźmi których w ogóle nie zna i do tego jeszcze w obcym kulturowo środowisku
Z zastanawiania się też wiele nie wyszło i po dłuższej chwili stwierdziłem, że jeżeli coś czuję - to jest to głód.
Czy zatem czuję już ducha erasmusa?
Nie, zdecydowanie nie, nie w Monachium.
Subskrybuj:
Posty (Atom)